*19.07.1999 +3.01.2014
Od maleńkości wybrała mnie. Chodziła za mną, tuliła się do mnie. Jej rodzeństwo było dużo większe i żeby mogła się najeść, zabierałam tamte na chwilę z legowiska. Ogrzewałam ją. Ssała wtedy mój palec. Już wtedy wiedziałam, jako fanka Króla Lwa, że na imię dostanie Kiara. Imię godne królewny.
Tak zaczęła się najwspanialsza przygoda w moim życiu. Suczka była malutka i delikatna, ale jadła za dwoje. Na początku obie byłyśmy tylko dziećmi, które się wspólnie bawią i w ukryciu pałaszują słodkości. To dzięki niej nie byłam już tak bardzo samotna i nieszczęśliwa. To Kiarze wypłakiwałam się w futerko. Ona wtedy trącała mnie noskiem i przytulała się. W sylwestra ja chroniłam ją przed hukiem petard. W wigilię dzieliłam się z nią opłatkiem. Spała ze mną, rozpychając się niemożliwie. Kradła słodycze dzieciom.
Tak żyłyśmy sobie kolejne lata, opiekowałam się Kiarą, a ona ogrzewała mnie nocami i była zawsze blisko, jak dobry, rudy duszek. Po drodze przetrwałyśmy choroby, wypadek samochodowy. Ludzie obok mnie się zmieniali, tylko Kiara była stałym lądem. Wracałam do domu z uczelni zawsze o 20.20. Ok. 20.15 Kiara kładła się w przedpokoju i czekała na mnie. Gdy wyjechałam na wakacje, robiła dokładnie to samo. Była też wyraźnie smutna.
Od pewnego czasu chodziła za mną dosłownie wszędzie. Dreptała na słabych nóżkach do kuchni, gdy akurat tam byłam. Układała się pod drzwiami łazienki, gdy brałam kąpiel. Nade wszystko jednak pragnęła spać u mnie i udawało się jej to często. Wtedy starałam się spać tak, by było jej wygodnie, a ona ogrzewała moje zmarznięte stopy.
Przed tymi świętami rozchorowała się. Mniej jadła, zaczęła chudnąć. Oczka miała smutne. I jeszcze bardziej pragnęła mojego towarzystwa. Przestała się witać z ludźmi. Przespała wigilię, ale przyniosłam jej opłatek i prezent do mojego pokoju. Wyglądała na bardzo zmęczoną. Dopiero po świętach zaczęła jeść, ale w sylwestra znów regres. Ledwo skubała twarożek. Dużo za to piła.
1 stycznia prawie nic nie zjadła. Starałam się dać jej cokolwiek, byle doczekała do wizyty u weterynarza następnego dnia. Wet obejrzał ją, stwierdził, że może mieć problem z ząbkami, dlatego trudno jej jeść, Dał zastrzyk na wzmocnienie i apetyt. Coś przeciwzapalnego. Wróciłyśmy do domu. Po pewnym czasie zjadła troszkę. Była jakby żywsza, ale zaczęła jakoś dziwnie pachnieć. Machnęłam na to ostatnie ręką i i tak spała u mnie. To była dziwna noc. Budziłam się co chwilę i zerkałam na Kiarę, byłam jakaś niespokojna i ona także. W końcu przygarnęłam ją do siebie i zasnęłyśmy przytulone. Jak zawsze, gdy którejś coś dolegało.
Następnego dnia Buba nie mogła już pić. Stała nad miską i patrzyła żałośnie. Zdecydowałam, że od razu należy iść do weta. Gdy myłam zęby, stała obok wanny i pilnowała mnie. Zawsze się bała wanny, ale tego dnia przezwyciężyła strach, byle być blisko. Poszłyśmy. Znowu dostała zastrzyki na wzmocnienie i apetyt. Oczka miała takie matowe i nieobecne. Gdy ją później głaskałam, nie reagowała, tylko patrzyła w ścianę. W domu wymiotowała, więc po raz pierwszy nie ułożyłam jej u siebie, tyko na jej legowisku, by miała bliżej wodę i nie musiała zeskakiwać co chwilę z łóżka, bo była na to zbyt słaba. Będę tego zawsze żałować…
Zajrzałam jeszcze do niej, później też mama, a gdy znowu zaglądnęłam do niej ok. 16, leżała rozciągnięta na legowisku, miała szeroko otwarte oczka i z wielkim trudem wciągała powietrze. Przewieszała się przez ręce, gdy ją podniosłam. Natychmiast zadzwoniłam do weta, a później do siostry, by mnie do niego zawiozła. W tym czasie tuliłam Bubę do siebie i słuchałam coraz słabszego bicia jej maleńkiego serduszka. Owinęłam ją w kocyk i pobiegłam do auta. Gdy dojechaliśmy na miejsce, Buba już nie żyła. Umarła cicho na moich rękach. W najcięższych chwilach życia tuliłyśmy się do siebie. Tym razem też nie zostawiłam jej samej. Przeszła przez to wszystko, jak przez wszystkie swoje wcześniejsze choroby – w moich ramionach. I wiem, że gdyby dało się zatrzymać w ramionach ukochaną psią duszę tak, jak da się zatrzymać ciało, Buba nie opuściłaby mnie nigdy. Ostatnimi słowami, jakie słyszała ode mnie, gdy jeszcze żyła, ale już przeczuwałam, że odejdzie, było „kocham cię”.
Dla Was wszystkich ona mogła być tylko psem, nie każdy mógł widzieć w niej to, co ja widziałam. Nie jest dla mnie to w tej chwili ważne. Najważniejsze jest dla mnie to, że był przez 14,5 roku wspaniały świat, świat Katarzyny i Kiary, które połączyła więź, jakiej wielu ludzi nie zazna nawet z przedstawicielami swojego gatunku. Głęboko wierzę, że każda żywa istota ma duszę, która wędruje przez kolejne wcielenia. Jestem dumna, że właśnie ja mogłam opiekować się tą rudą duszyczką. Dumna, szczęśliwa.
Nigdy nie zapomnę Kiary, to niemożliwe. Ale to, czego nauczyłam się o sobie, o zwierzętach i bezwarunkowej do nich miłości i o ludziach, zostanie ze mną na zawsze. Żegnaj Kiara, żegnaj maleńka Bubatis :*.
Przykro mi :-(
„To tylko pies, tak mówisz, tylko pies…
A ja ci powiem
Że pies to czasem więcej jest niż człowiek
On nie ma duszy, mówisz…
Popatrz jeszcze raz
Psia dusza większa jest od psa
My mamy dusze kieszonkowe
Maleńka dusza, wielki człowiek
Psia dusza się nie mieści w psie
I kiedy się uśmiechasz do niej
Ona się huśta na ogonie
A kiedy się pożegnać trzeba
I psu czas iść do psiego nieba
To niedaleko pies wyrusza
Przecież przy tobie jest psie niebo
Z tobą zostaje jego dusza”
Mój piesek odszedł 30 grudnia 2013 r. Był ze mną 11 lat..ponad pół mojego życia..cale dzieciństwo. Nadal nie mogę sie pozbierać, tak za nim tęsknię, gdy pada deszcz a jest uchylone okno wydaje mi sie że chrupie karmę..gdy kłade się spać, słyszę jak oddycha, słysze jak chodzi po panelach żeby się przywitać..Prawie codziennie odwiedzam go tam gdzie go zakopaliśmy, mimo, że nie chce to nogi mimowolnie mnie tam niosą. Myślę o wpisaniu go na Tęczowy Mostek..ale wacham się, sama nie jestem pewna.Umarł na babeszjoze.Łączę się z Tobą w bólu- wiem jak pewnie i Ty , „że już nigdy nie bedzie takiego jak ten..” dla nas.
Karolina.