22 maja 2010 odeszła Emma. Miała dwanaście lat, czarne łaty na białym
futerku i zołzowaty charakter. Nazywałam JĄ ironicznie „Księżniczką”
albo „Paskudnicą”, bo była wyniosłą, humorzastą i najczęściej nieznośną
kocicą. Ostatnie półtora roku spędziła na szafie, w ramach protestu
przeciwko Młodemu. Kiedy Bazyli, „sierotka budowlana” przerósł Emmę i
przestał bać się JEJ MAJESTATU wyprowadziła się tam, gdzie nie mogła
dosięgnąć JEJ jego serdeczność. Myślę, że to właśnie wieczny stres i
ciągłe problemy, jakie sobie wymyślała spowodowały raka, który JĄ zjadł.
Często zastanawiałam
się, gdzie w takim małym ciałku mieściło się tyle nieufności i niechęci
do świata. Akceptowała tylko jednego człowieka: JEJ CZŁOWIEKA, czyli
mnie. Tolerowała tylko jednego psa: JEJ PSA, czyli Miśkę. Przez te
dwanaście lat JEJ życia, przez moje ręce przewinęło się dużo
potrzebujących kotów. Wiedziałam, że żadnego nie zatrzymam ze względu na
Księżniczkę. Do czasu, aż na mojej drodze nie stanął, a raczej zapłakał
mały, dziki, śmiertelnie wystraszony,
wygłodzony i samotny kotek, teraz zwany Bazylem. Był dla mnie, a ja dla
niego. I o dziwo, Emma przez kilka miesięcy zostawiała malucha w
spokoju. Dopiero kiedy podrósł, odkarmił się i zadomowił, zaczęła go
tępić. Ale jakoś tak bez większego przekonania…I szybko przeprowadziła
się na szafę… Doczekała następcy, i odeszła robiąc mu miejsce… Nie
potrafiła pojąć, że w moim sercu jest miejsce na miłość do wszystkich
kotów świata, a ONA zawsze była, jest i będzie jedyna, wyjątkowa i
niepowtarzalna.
Wierzę, że teraz JEJ wszystkie lęki, bóle i kompleksy zostały
rozpuszczone w MIŁOŚCI.
Wierzę, że jak kiedyś się spotkamy powie mi: oj, o co ci chodzi,
przecież wiadomo, że cię kochałam.
|