Beniu

Beniu

Zdecydowaliśmy się wziąć drugiego kota. Nasza kotka Klara była ciągle sama w domu, chcieliśmy zapewnić jej towarzystwo. Na giełdzie bezdomnych kotów był spory tłum, choć w większości były to osoby opiekujące się kotami w krakowskich piwnicach. Chętnych do zaopiekowania się siedzącymi w
koszykach sierotkami było niewielu. W jednej z klatek siedziały dwa identyczne kotki – bracia. Nasz mały Beniu już w pierwszej chwili wzięcia go na ręce zaczął niesłychanie mruczeć. Było to dla nas tak niezwykłe i zaskakujące, że decyzja zapadła natychmiast. Nie można go było przecież zostawić. Był taki słodki…

Nasza decyzja okazała się jedną z najlepszych jakie wspólnie podjęliśmy. Klarcia przez jakiś czas nie mogła go zaakceptować, ale w końcu jak to z kotami bywa wszystko się ułożyło. W domu zrobiło się wesoło i pogodnie. Beniu był kotem niezwykłym, łagodnym, zawsze pogodnym i skorym do zabawy….Gdy byliśmy w domu towarzyszył nam cały czas, przybiegał w podskokach na dźwięk swego imienia, chował się pod kocem i szalał z zabawy, skakał po ścianach, chodził po wannie, szczególnie gdy ktoś się właśnie kąpał. Walczył z elektryczną szczoteczką do zębów, nosił w pyszczku myszki i sprytnie ukrywał je w różnych znanych tylko sobie miejscach. Oczywiście spał w łóżku i zawsze przychodził się przytulać. Przez te półtora roku cały czas zachowywał się jak mały kotek. To co było w nim tak niezwykłe i czego tak strasznie nam teraz brakuje to wieczny hedonizm, szczęście i łagodność, którą nam okazywał. Ciągle mam przed oczami jak śpi w doniczce na balkonie i jak na dźwięk słów „myszka, szukaj myszki!” podbiega do swojego schowka za szafką i radośnie grucha, żeby się z nim bawić… Wygłupialiśmy się nieraz i wymyślaliśmy
piosenki o naszych kotach:

„Na dobre i na złe- Klarcia z Benkiem, malutkie mordki dwie- uśmiechnięte…”

Nic nie zapowiadało, że jest chory… Był cały czas zupełnie zdrowy. I tak nagle niespodziewanie z dnia na dzień okazało się, że ma białaczkę i nowotwór na nerkach. Mieliśmy tylko trzy dni od ostatecznej diagnozy. Wcześniejsze wizyty u lekarzy, gdy już coś zauważyliśmy, gdy już Beniu zaczął być osowiały, nic nowego nie wnosiły. Dopiero piąty z kolei weterynarz skory był zrobić badanie. Diagnoza była straszna. W czwartek wieczorem dowiedzieliśmy się o jego chorobie. Próbowaliśmy wszystkiego, żeby go wzmocnić, żeby dotrwał do operacji… Nie udało się. W piękne niedzielne południe zasnął w domu… Pochowaliśmy go w lesie. Był to jeden z najsmutniejszych dni…

Beniu zawsze zostaniesz z nami, tak bardzo za Tobą tęsknimy… Biegaj sobie po najpiękniejszej łące. Spotkamy się. Na pewno!!!

Wiola, Tomek i Klarcia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.