Santa


zemsta santy…

SANTA. – „pani” Amstaff.

   Ur.maj 96r.,zakupiona w sierpniu 96r.
   Odeszła 8 marca 2011r.{14lat i 10 miesięcy}

Kochany pies o smutnym,bezpretensjonalnym spojrzeniu,bardzo przyjacielski i kontaktowy,
lecz nie tzw.”przylepa” Posiadała jedyną w swoim rodzaju osobowość.Odnosiło się wrażenie,
jakby myślała-„bez łaski”-dam sobie radę sama! Była dumna,spokojna,ułożona {przeszła szkolenie}
a jednocześnie ruchliwa i zadziorna do skutku w stosunku do suk i kotów.Bardzo przyjazna dzieciom
i dorosłym a jak wspomniałem delikatnie powyżej: wróg kotów i suk.Po wyrządzeniu krzywdy
któremóś z nich,rozumiała uczynione zło i z żalem w oczach spoglądała na panią- kiedy jej wybaczy
i kiedy znowu zacznie się normalny przyjacielski dialog.Sama nie śmiała go rozpocząć.

Pies nader inteligientny i rozumny,posiadający jak gdyby wrodzoną pychę.Potrafiła się nawet obrazić.
Pies „zegarek”.Niemal co do minuty o odpowiedniej godzinie przychodziła z wersalki w pokoju
do swej miski na posiłek,podobnie również prosiła o spacer.

Była naprawdę ukochanym psem,członkiem rodziny.Zasługiwała na to i miała wspaniałe warunki bytu.
Niemal 6 miesięcy co roku,przebywała z nami na działce { 2000m.kw.}gdzie była „gospodarzem”,
co zresztą wynikało z genów rasy z której pochodziła.Bardzo nieufnie i z rezerwą podchodziła do osób
tzw. „taczających się” {alkohol }.Dowodem jej inteligiencji niech będzie autentyczny fakt ściągania z moich
stóp skarpet,kiedy usiłowałem wyjść po kolejne już piwo.Rozumiała słowne uwagi żony i skutecznie
zapobiegała moim wyjściom,rozbawjając nas swym zachowaniem.W młodym wieku próbowała
dominować w naszym „stadzie”,dość agresywnie,dlatego została przeszkolona.Również jako młoda sunia,
nie lubiła zostawać w mieszkaniu sama a gdy pewnego razu tak się stało-,efektem było podarcie
na strzępy 2-ch skór baranich,przywiezionych dopiero co z Nowego Targu. TAKA BYŁA NASZA UKOCHANA A NIEZAPOMNIANA SANTUNIA.

   PRZEBIEG NIEPOWODZEŃ CHOROBOWYCH.

Pierwszym niepowodzeniem było zwichnięcie stawu biodrowego na spacerze podczas intensywnego,
na luzie,biegu.{miała 3 lata}.Od tego czasu lekko upadała na tyną lewą łapkę.Zdaniem lek.wet.
można było operować ale to też niepewne.W efekcie smarowania i.t.p. doprowadziły do dość
zadawalającego stanu.{mogła znowu sama wskakiwać z tyłu do „Berlingo”- ulga,nie musiałam jej
„taskać”.Następnie w lipcu 2003r.przeżyliśmy horror,miała wtedy 7 lat.Byliśmy wtedy na wsi na działce.
Miejscowy lek.wet. stwierdził zatrucie i na to zaaplikował leki. Tunia tymczasem jakby „odchodziła od nas”
z minuty na minutę.Natychmiast ułożyliśmy Santę w samochodzie i udałem się do kliniki wet.
w miejscowości naszego stałego zamieszkania.Jak się okazało decyzja była zbawienna,ponieważ
lek.wet. z wioski żle zdiagnozował,a dla Santy ponoć to był ostatni dzwonek na usunięcie macicy.
Widać na wsiach pies to tylko pies.Tam się liczy tylko krowa,świnka no i koń {bo tyra}.Z trwogą
i ze łzami w oczach czekaliśmy na przebudzenie Santy.Aż wreszcie po 12-tu godzinach,- nadzieja.
Santa wróciła do nas.Dalej troskliwa opieka zgodnie z zaleceniami i niemal normalna egzystencja.
W wieku 13-tu lat jednak jeden z sutków zaczął nabrzmiewać powoli i trwało to niemal rok,
bez znaczącego wpływu na jej egzystencję.Lek.wet.zastosował leczenie farmakologiczne
orzekając nowotwór sutka.Obawiano się operacji.{mogła w tym wieku nie przeżyć.Więc wspólna
decyzja : NIECH BĘDZIE Z NAMI JAKA JEST_.Potem po woli było już coraz gorzej.
opadała z sił,więc kroplówki,zastrzyki,tabletki „życia”i tak w kółko.Bywało że na siusiu wynosiłem
ją na rękach.{mieszkamy na 10-tym piętrze z windą,ale na dole schody}Nieraz nie mogła stanąć
o własnych siłach,słaniała się na nogach a w nas żal i ból i bezradność.Po kolejnych zabiegach,
znowu ciut lepiej.Bardzo walczyła.Próbowała nie robić kłopotu,sprężała się i powoli o własnych
nogach dała się wyprowadzać do windy,potem po schodach znosiłem i na dworze znów pomaleńku sama.
Cieszyła się i patrzała na mnie z prośbą o pochwałę.Ale potem już tylko leżała na tapczaniejakby jej nie było.
Dalej już było tylko gorzej.Wycieki i krwawienia z sutka{obfite},a potem straszna słabość.
Na końcu ,żeby jej nie męczyć wożeniem,lek.wet. dał mi zastrzyki i pozwolił abym jej robił sam,
również kroplówki.I tak było.Cała choroba trwała 1,5 ra roku.{ tu nadmienię że mamy z żoną po 70 latek }
Mimo wszystko myśl o rozstaniu się z Tunią ,na własną prośbę powodowała w nas dreszcze.
Lekarz który się opiekował Santą,widząc nasze zaangażowanie,przez grzeczność nie chciał nam nic
sugerować.{przyznał to po wszystkim.}Jednak nie tylko nas to bolało.Santę napewno też bardzo.
Potem już wynosiłem ją z owiniętym podbrzuszem{ ciekło }. Co dzień widziałem jej cierpienia i walkę o życie.
Wreszcie zrozumiałem że tak jej nie można męczyć,że jej ból jest ważniejszy od naszego i że należy
jej się godna śmierć.żona oponowała,płakała i niemal prosiła o zmianę mojej decyzji aż wreszcie prawie lecz nie
całkiem zrozumiała moją decyzję.Ale proszę sobie wyobrazić co się działo we mnie gdy ostatni razwiozłem ją do
lekarza,tymrazem nie po pomoc.Każda myśl,to horror w głowie,to JEJ SPOJRZENIE I JA „KAT”.
Ale najpierw uśpienie potem zastrzyk.Wyszedłem do samochodu.Przedtem poprosiłem lekarza aby sam zawinął
ją w kołderkę i koc przygotowany przez żonę {ze łzami w oczach}.Tak zrobił i przyniósł mi Santę do
samochodu,za co mu wielkie dzięki.No i stało się.Czółem się winien.To był marzec.Ziemia jeszcze zmarznięta.
Pochówek na działce.Jakoś pokonaliśmy twardą ziemię.Daliśmy jej miseczkę z serdelkami.Owinięta była ciepło.
Z godnością przeszła do Tęczowego Mostu, który dla piesków stworzyli nieocenieni w swej dobroci ludzie,
którym za to wielkie DZIĘKI.Pozostał po Santuni wielki ból i jeszcze większa pustka. żona szukała jakiegoś
wewnętrznego ,duchowego wytłumaczenia naszej decyzji.Nie była z żalu sobą.Aż wpadłem w internecie
na Tęczowy Most,żona czytała,czytała aż wreszcie doznała ulgi.Santunia biegaj tam ,baw się wśród tych łąk
i kwiatków ze swoimi przyjaciółmi,bądż przyjazna dla kotków i koleżanek i czekaj na nas jak kiedyś czekałaś na nas
na działce codzień o 17-tej przy ogrodzeniu,gdy musieliśmy was z Maxem zostawić na kilka dni.

Byłaś wspaniałym ,niezapomnianym naszym członkiem rodziny.Wybacz Santa,musiałem tak postąpić,żebyś się nie
męczyła.Masz swój grobik na działce którą bardzo lubiłaś.Pilnuj jej Santunia. Pozostają,- Twoja pani i pan.

Bogdan K.- Włocławek ( bogdank5@vp.pl )

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.