Ronciu byl z nami 13 lat. Pamietam, jak pojechalismy do schroniska, ja i chlopak mojej przyjaciolki, wprowadzono nas do
brudnej chlodnej szopy, w ktorej szczeniaczki akurat zajadaly posilek: wszystkie, z wyjatkiem Roniego. I dlatego trafil
do mnie, bo byl taki zabiedzony… W domu przeszedl caly proces odrobaczania, odpchlania (pchel na nim bylo tyle,
ze siersc sama mu sie ruszala) i wyrosl na sympatycznego wdziecznego do niemoznosci psiaka, ktory zapewnial wszystkim
pocieche i radosc. Byl taki ciapowaty, ze nie sposob bylo go nie kochac, opiekowal sie chorymi, zawsze sie wtedy
przytulal, a naszego synka, ktory sie urodzil jak Roni mial 5 lat, pilnowal jak wlasnego szczeniecia… Mimo tego, ze
taki ciapek, podworka pilnowal niczym „brutus” i nie raz ludzie pytali, czy gryzie… Lubili go wszyscy, ktorzy nas
odwiedzali, bo i on wszystkich lubil i wital radosnie, choc nie tak, jak domownikow.
Od kilku miesiecy Roni czul sie jakby gorzej, nie doslyszal, w nocy nie widzial – niejednokrotnie budzilam sie, bo
slyszalam, jak „tupta”, probujac znalezc wyjscie z pokoju, musialam wowczas zapalic lampke, Roni sie ogladal na mnie
i sobie w koncu szedl spac na swoj kocyk w drugim pokoju, gdzie zawsze spal z moim tata, gdy ten jeszcze zyl –
nie zawsze mial sile wskoczyc na kanape i trzeba bylo mu dupke podsadzic, raz nawet mial spuchniety pyszczek i dostawal
antybiotyki.
Wlasciwie ten pyszczek spowodowal, ze podjelismy decyzje o czyszczeniu kamienia z zabkow Roniego, mimo jego wieku.
Ale weterynarz uspokoil nas (nie przeprowadzajac, o zgrozo, zadnych badan), ze pies da rade. Zabieg sie odbyl pod
narkoza, po ktorej Roni bardzo dlugo dochodzil do siebie i bardzo zle sie czul. Weterynarz ktory przeprowadzal zabieg
nie zostawil mi zadnego kontaktu do siebie i gdy z Ronim nastepnego dnia bylo coraz gorzej jezdzilismy po calym
miescie probujac sie dostac do jakiegos innego weta, akurat bylo Boze Cialo. W koncu znalezlismy sympatycznego lekarza,
ktory dal Roniemu kroplowke i powiedzial, ze… nie moze zagwarantowac, ze wszystko bedzie dobrze, ale nadzieje trzeba
miec zawsze. Przez pierwsze 3 dni po kroplowce, wszystko szlo ku lepszemu, ale juz czwartego dnia Roni przestal jesc,
nastepnego przestal pic… Trzeciego dnia kryzysu, pojechalismy rano do tego pierwszego weterynarza od zabiegu, dal
Roniemu jakies zastrzyki, namawial nas do leczenia, choc wlasciwie wiedzielismy, ze nic juz nie wroci dawnego Roniego…
Przyjechalismy do domu i widzielismy, ze z Ronim jest coraz gorzej, ze nie ma juz sily wstac, merdac, nawet patrzec na
nas…
Wieczorem pojechal moj maz do tego drugiego weterynarza, uslyszal ze byc moze maksymalnie na 30% pieska cos jeszcze
moze uratowac, ale… wlasciwie rozlozyl rece… Roni zostal poddany eutanazji, po pierwszej dawce srodka zaczal
zwracac skrzepami krwi. Nic by juz nie uratowalo mojego kochanego pieska, tylko umieralby w meczarniach…
Byl z nami 13 lat, zawsze wierny, wdzieczny, kochany, dla mnie bardzo wazny, bo pamietal jeszcze moich rodzicow, ktorzy
tez juz nie zyja… Teraz pewnie wita sie ze swoim panciem i pancia, i razem z nimi wychodzi na spacery po Teczowym
Moscie…
Pochowalismy go w naszym ogrodzie, gdze zawsze lubil sie na sloneczku wygrzewac…
|