Parysek

Parysek

19.08.2009r odeszłeś Parysku. Zgasłeś o 9:50, a wraz z Tobą zgasła cząstka mnie. Miałeś 14 latek, gdy odszedłeś mój
przyjacielu. Życie bez Ciebie tak boli, przemknąłeś przez moje życie tak szybko i pięknie. Dziś z żalu za Tobą omal
serce mi nie pęknie. Dziękuję Ci za miłość Twego serca psiego, ale dlaczego odeszłeś- dlaczego?

Pewnego pięknego słonecznego dnia byłam strasznie samotna i smutna, więc wybraliśmy się z mamą do miasta. W ten piękny
dzień spotkałyśmy Ciebie, miałeś wtedy ok. 9 miesięcy, przyjechałeś z odległego miasta z właścicielami. Byli młodym
małżeństwem z malutkim dzieckiem, niestety miało uczulenie na pieski, a młodzi rodzice bali się o jego zdrowie. Choć
mocno Cię kochali szukali dla Ciebie nowego domku i ludzi, którzy Cię pokochają. Gdy Cię zobaczyłam wiedziałam, że
będziesz już z nami. Twój Pan nie mógł się z Tobą rozstać, miał łzy w oczach i prosił, żeby Cię mocno kochać. I tak się
stało, kochaliśmy Cię z całego serca, nie wiem czy można kochać bardziej- chyba nie.

Byłeś pięknym wesołym pieskiem, zawsze pogodnym, uwielbiałeś biegać, chodzić na długie spacery, bawić się piłeczką,
biegać po parku i pływać. Gdy byłeś mały starałam się uczyć ciebie wszystkiego i chyba mi się po części udało, bo nawet
ludzie którzy mają lub mieli pieski mówią, że drugiego tak mądrego pieska nie będzie. I mają rację, byłeś wyjątkowo mądry.
Chciałam Cię nauczyć wielu rzeczy, ale to ty nas nauczyłeś, że można kochać bezgranicznie, nauczyłeś że przyjacielem się
jest, a nie bywa, nauczyłeś nas, że cierpienie można znosić z godnością.

Pewnego letniego dnia, gdy już byłeś dorosłym
pieskiem chciałeś się bawić- zawsze byłeś taki żywy nawet jako starszy piesek byłeś wesoły jak szczeniaczek- wtedy los
sobie z nas okrutnie zadrwił. Skoczyłeś w domu za piłeczką, odbiłeś się wysoko i źle spadłeś na łapki. W domu rozległ
się przeraźliwy pisk, bardzo mocno Cię bolało, pamiętam jak dziś. Byłeś bardzo odporny na ból, więc nawet nie jestem w
stanie sobie wyobrazić jak Cię bolało jeśli tak strasznie płakałeś. Pamiętam jak dziś, była to sobota, dość wczesna
godzina, szybko wzięłam Cię na ręce i pobiegliśmy do doktora weterynarii, całe szczęście mamy blisko jedną z lepszych
klinik. Niestety doktor powiedziała, że nie może Ci pomóc, że nie specjalizuje się w ortopedii- skierowała nas do
specjalistycznej kliniki. Pojechaliśmy jak najszybciej się dało, doktor nastawił Ci łapkę związał i kazał tak chodzić
2 tygodnie. Ten czas spędziliśmy razem, byłam na zwolnieniu lekarskim, uczyliśmy się chodzić na trzech łapkach, było nam
trudno i ciężko, zwłaszcza że to tylna łapka. Uczyliśmy się załatwiać, musieliśmy się kąpać 3, czasem 4 razy dziennie,
wtedy pierwszy raz widziałam jak się wstydzisz. Chowałeś się po kontach i byłeś taki smutny, patrzyłeś mi w oczy swoimi
załzawionymi oczkami, a ja płakałam. Nadszedł dzień kontroli, doktor zdjął opatrunek, cieszyliśmy się na stole lekarskim,
wydawało się, że Twoja noga wróciła do formy. Niestety jak tylko wyszliśmy z lecznicy postawiłam Cię na łapki. Doktor
powiedział, że możesz chodzić, to był Twój pierwszy krok i zarazem ostatni w takim stanie. Nie udało się, doktor
stwierdził, że jedyne rozwiązanie to operacja- brzmiało to jak koszmar, jak zły sen. Nie chciałam Cię zostawiać,
chciałam być z Tobą, spać w lecznicy, niestety nie mogłam. Doktor obiecał, że się Tobą zaopiekują, że operację zrobią w
nocy i rano można będzie po Ciebie przyjechać. Nie spałam tej nocy, gdy Cię odbieraliśmy jeszcze spałeś, płakałam i
czekałam, aż się obudzisz- obudziłeś się. Od tego momentu wszystko się zmieniło: nie mogłeś chodzić, musiałeś leżeć na
swoim ręczniczku, żeby nie rozwalić rany, musiałeś być w kołnierzu- to było koszmarne, ale konieczne, bo miałeś całe
sztuczne biodro- to była poważna operacja. Szybko dochodziłeś do siebie, nabierałeś znów radości życia, jeździliśmy do
kontroli na początku 2 razy w tygodniu, potem coraz rzadziej. Dostawałeś blokady, wszystko szło dobrze, doktor
powiedział, że jest już w porządku, że ostatnią blokadę da Ci troszkę większą i to będzie ostatni raz. Cieszyliśmy się,
byliśmy przekonani, że to koniec Twojego nieszczęścia, jednak szczęście i radość nie potrwały zbyt długo. Po pewnym
czasie zauważyliśmy, że jesteś smutny, że już tyle nie biegasz, ale miałeś 12 latek, byłeś po poważnej operacji w trakcie
rehabilitacji. Każdy myślał, że to normalne, jednak niepokoił nas Twój suchy nosek. Znów zabrałam Cię do kliniki, tej
koło nas, tym razem już się bałeś, ale trafiliśmy na rewelacyjną doktor, bardzo dokładnie Cie zbadała i niestety
stwierdziła, że jesteś chory i że masz cukrzycę, prawdopodobnie posterydową po tych blokadach, które dostawałeś po
operacji- to był koszmar z którego nie udało się nam obudzić. Doktor zgodziła się nam pomóc, prowadziła Twoje leczenie,
robiliśmy badania kontrolne, co jakiś czas badaliśmy poziom cukru, dostawałeś insulinę, bardzo nie lubiłeś tych porannych
zastrzyków. Czasem uciekałeś, ale rozumiałeś, że to dla Twego dobra, potem przychodziłeś i nastawiałeś kark na zastrzyk.

W międzyczasie pojawił się mały Enzo, Twój przyrodni brat. Na początku nie chciałeś go zaakceptować, jednak z czasem go
polubiłeś, on Cię troszkę rozruszał chcąc się bawić. Na początku zmuszał Cię żebyś ćwiczył nogę, a Ty robiłeś to chętnie
chcąc go skarcić, potem już bawiłeś się z nim i uczyłeś go wszystkiego, nawet swoich sztuczek.

Po czasie biegaliście
razem znów za piłeczką, oczywiście teraz biegałeś ostrożnie pod naszą kontrolą, byłeś też na specjalnej diecie dla
cukrzyków, same z mamą Ci gotowałyśmy, widać było, że czujesz się coraz lepiej. Bardzo się cieszyliśmy, przy ostatnich
badaniach doktor obniżyła Ci troszkę insulinę, bardzo się cieszyłam. Niestety jakoś ostatnio zacząłeś się szybciej męczyć,
ale myśleliśmy, że to normalna sprawa po takich przeżyciach, no i w końcu miałeś już skończone 14 latek, było gorąco,
każdy się męczył, a Ty szybko dochodziłeś do siebie, nawet szybciej niż młody Enzo. W niedzielę byłeś z nami u naszych
znajomych na ogrodzie, bawiłeś się tak pięknie, nawet rozmawialiśmy o tym, że ładnie „odżyłeś”, nic nie zapowiadało
nieszczęścia, NIKT nie mógł przypuszczać, że zostały Ci jeszcze tylko 3 dni. W środę wstawałam jak zwykle rano do pracy,
zazwyczaj gdy wstawałam wszyscy spali, ja robiłam wam jedzenie, szykowałam Ci tabletki i insulinę i wychodziliśmy na
dwór. Tym razem było inaczej- mama siedziała w kuchni i płakała, spytałam o co chodzi- rozpłakała się mocniej i
powiedziała, że leżysz w jej pokoju i że chyba nie żyjesz. Przewróciłeś się o 2 w nocy, mówiła do Ciebie, głaskała Cię,
ale nie dawałeś żadnego znaku życia. Myślałam że umrę- zaczęłam tak mocno płakać i pobiegłam do Ciebie. Płakałam tak
mocno, że Cię wybudziłam, prawdopodobnie z agonii. Nie wiedziałam, zabrałam, podniosłam Cię mówiąc: chodź, zrobimy jak
zawsze siusiu i wyszłam. Była 4 rano, chciałam posadzić Cię na trawce, żebyś mógł zrobić siusiu, niestety leciałeś mi z
rąk. Płakałam, mama wyszła po Ciebie, wzięła Cię do domu, ja zostałam z Enzem na dworze, ale nie chciał, biegł za Tobą.
Mama szybko podała Ci poranną insulinę, nikt nie spał, Grześ też wstał do Ciebie. Podaliśmy Ci cukier, mieliśmy nadzieję,
że to tylko śpiączka cukrzycowa, że zaraz się wybrudzisz, że będzie dobrze. Podawałam Ci cukier 3 razy, nie chciałeś
odchodzić, jadłeś z nadzieją, że przejdzie. Nie wiedziałam co się dzieje, zadzwoniłam do pracy, powiedziałam, że zostaję
z Tobą, że nie przyjdę. Wiedziałam, że ze względu na Twój wiek i chorobę nikt nie będzie chciał Cię ratować, wiec
czekałam, aż Twoja doktor zacznie przyjmować, całe szczęście przyjmowała rano, ale dopiero o 9. Czas biegł tak
niemiłosiernie wolno, leżałeś biedny cichutko i spokojnie patrzyłeś mi w oczy tymi swoimi cudownymi oczkami, nie dałeś
znać, że coś Cię boli, a umierałeś z bólu. Płakałam klęcząc i leżąc na zmianę obok Ciebie, miałeś już zimne łapki, Grześ
ogrzewał Cię kocykiem, a Ty biedactwo próbowałeś wstawać. Udało Ci się wstać, wyniosłam Cię na dwór, z ledwością zrobiłeś
siusiu, nie mogłeś ustać na nóżkach. Przyniosłam Cię, położyłam Cię i okryłam kocykiem, w międzyczasie zjadłeś troszkę z
miski, wstałeś jeszcze obejść pokój i się położyć. Nie wiedziałam co się dzieje, bo sztywniałeś, zrobiłeś się cały
sztywny i zimny, potem dochodziłeś do siebie i znów płacząc błagałam żebyś wytrzymał. Nie wiem czemu, ale ruszałeś łapką
jakbyś chciał ją komuś podać. Być może Ci drętwiała i to Cię denerwowało, ale gdy trzymałam Twoją łapkę w swoich
dłoniach starając się ją ogrzać uspokajałeś się. Zostaliśmy sami, nie wiem czemu, do dziś nie rozumiem, jak niektórzy
mogli wyjść do pracy, może mieli nadzieję, że to jeszcze nie ta chwila, może wiedzieli i nie mogli patrzeć jak odchodzisz
nie wiem jednak mam nadzieję, że wybaczysz ludziom którym oddałeś całe swoje życie, a oni na koniec Cię zostawili. Teraz
to nieistotne. W końcu się doczekaliśmy ósmej, zabrałam Cię z nadzieją, że wszystko będzie dobrze, że Doktor Cię uratuje,
niosłam Cię, a Ty leciałeś mi z rąk, jeszcze tylko oczka miałeś przytomne. Chwilę czekaliśmy, ta chwila była wiecznością.
W końcu przyszła nasza doktor, przed czasem, bardzo się zmartwiła i od razu nas przyjęła. Ty Skarbeńku miałeś już białe
dziąsła i policzki, doktor próbowała Cię ratować za wszelką cenę. Zrobiła dużo badań, powiedziała że nie masz wcale
cukru choć Ci podawałam 3 razy, usg wykazało wodę w brzuszku, miałeś problemy z moczem, więc założyła Ci cewnik- niestety
nie było prawie nic. Doktor zrobiła zdjęcie i pobrała Ci płyn z jamy brzusznej do badania, czekaliśmy w specjalnym
pokoju na wyniki, nie chciałam usłyszeć tego co usłyszałam. Nie znam się na zdjęciach choć doktor była tak dobra, że
pokazała mi wszystko i tłumaczyła: w brzuszku nie miałeś kochanie płynu, okazało się, że w brzuszku miałeś krew. Nie dało
się Ciebie ratować, miałeś zbyt wyniszczony organizm chorobą i miałeś za dużo lat, nie przeżyłbyś kolejnej operacji,
umierałeś, miałeś zimne łapki i byłeś bialutki, bo krew spływała Ci już do brzuszka. To była kwestia tylko minut, może
godzin- bardzo cierpiałeś i już nikt nie był w stanie Ci pomóc. Zgodziłam się na zastrzyk, mam nadzieję, że kiedyś mi
wybaczysz, jednak to było dla Twojego dobra byś już nie cierpiał. Patrzyłeś na mnie tymi cudownymi tak cierpiącymi
oczkami, nie zabierałeś jak zwykle łapki, leżałeś spokojnie, chyba wiedziałeś co się dzieje, to był najgorszy moment
mojego życia, leżałeś na stole, doktor dawała ci zastrzyk, ja klęczałam przed stołem, na którym leżałeś płakałam i
głaskałam Cię po główce. Powiedziałam Ci, żebyś spał sobie spokojnie i śnił, że biegasz za swoją ulubioną piłeczką,
zamknąłeś oczka, płakałam, kontem oka widziałam, że doktor też płacze, w końcu doktor też dbała o Ciebie, dzięki niej
przeżyłeś ostatnie dwa lata. Lecząc Cię walczyła o każdy Twój dzień, bardzo Cię lubiła, gdy okazało się, że jesteś chory
dała nam jeszcze dwa lata wspólnie spędzonego życia. Odszedłeś cichutko i spokojnie z godnością, po prostu usnąłeś.
Doktor powiedziała, że to już nie boli i mam nadzieję, że tak było, że nie bolało. Pani doktor Cię zbadała powiedziała,
że to już, widziałam że Twój brzuszek już się nie rusza, ale jeszcze sprawdziłam kładąc Ci rękę na brzuszku, nie
chciałam odchodzić zaniosłam Twoje ciałko do pokoju obok, tam musiałam Cię zostawić, wyszłam choć wcale nie chciałam Cię
zostawić, jednak wiedziałam że muszę, że doktor musi wrócić do pracy. Szłam do domu, płakałam, tego co czułam nie da się
opisać: żal, rozgoryczenie, złość, bezsilność i niemoc. Po powrocie nie wiedziałam co mam z sobą zrobić. Enzo Cię szukał,
chwilkę się pokrzątałam, później pozbierałam wszystkie Twoje leki- już nigdy nie będą Ci potrzebne, więc pomyślałam, że
może pomogą komuś innemu. Wzięłam Enza i poszłam zanieść je do Doktor, a właściwie to chciałam iść jeszcze do Ciebie.
Enzo dobrze wiedział gdzie idziemy, nie biegł na dwór, biegł prosto do lecznicy, myślałam że rękę mi urwie. Oddałam
Twoje leki, doktor powiedziała, że Twoje ciałko zabrał już Pan, który miał się nim zająć, więc musiałam wracać. Enzo
nie chciał iść do domu, zaparł się i pierwszy raz tak dziwnie szczekał. Patrzył się na mnie i trudno opisać czy szczekał,
czy piszczał jakby chciał powiedzieć, że co ja robię, że jeszcze Ciebie musimy zabrać. Chciał powąchać drzwi, potem
wrócił ze mną do domu, ale do dziś gdy wychodzimy na dwór chce biec do kliniki. Enzo jest jeszcze młody, jest kochany,
czasem swoim zachowaniem przypomina Ciebie, jednak chciałabym byś wiedział, że on nam nigdy Ciebie nie zastąpi, nigdy
nie zajmie Twojego miejsca. Tak samo jak wtedy, gdy byłeś wśród nas każde z was miało swoje miejsce w domu i w naszych
sercach, tak samo i teraz będzie, nic się Parysku nie zmieni. Około godz. 12 przyszła Pani Bogusia jak zwykle zabrać Cię
na dwór byś nie musiał czekać, aż wrócimy z pracy było jej bardzo przykro. Mama bardzo płakała, do dziś nie może dojść
do siebie, chodzi taka przybita, tak naprawdę gdy mnie nie było miała tylko Ciebie. Grześ też przeżywa, udaje, zawsze
mówił, że to właśnie Ty pokazałeś mu jak bardzo można kochać zwierzęta. Pamiętam jak często Ci powtarzał: „Parysku
kocham Cię”, pocieszał Cię gdy byłeś smutny, głaskał, próbował się z Tobą bawić, pomagał nam gdy byłeś chory. Kiedyś
powiedział, że dzięki nam inaczej spojrzał na wszystko, teraz inaczej myśli. Nauczyłeś go kochać inne istoty i odszedłeś,
płakał za Tobą, krył się z tym, ale widziałam. Nawet Neri o dziwo wyszła z terrarium, nie chodziła w swoje ulubione
miejsca tylko obeszła całe mieszkanie i wróciła do terrarium, jakiś czas się rozglądała, a potem była jakaś nieswoja.

Natomiast ja nie mogę opisać Ci tego co czuję, po prostu nie można ubrać tego w słowa. Odchodząc zabrałeś ze sobą cząstkę
mnie i jakąś cześć mojego serca. Nie ma dnia, godziny ani minuty żebym o Tobie nie myślała, na zawsze pozostaniesz w
mojej pamięci i w moim serduszku. Byłeś dla mnie bardzo ważną częścią mojego życia, w którym odegrałeś bardzo istotną
rolę. Przepraszam Cię za wszystkie błędy jakie wobec Ciebie popełniłam, jest jeszcze dużo rzeczy, które chciałam z Tobą
zrobić, dużo miejsc w które chciałam Cię zabrać i dużo spraw o których chciałam Ci opowiedzieć… Niestety już tego nie
zrobię. Dziś już nic nie ma sensu, jednak wierzę, że gdzieś tam jesteś, gdzieś gdzie jesteś dużo szczęśliwszy niż byłbyś
tu i masz już tam gromadkę przyjaciół z którymi się bawisz. Wierzę, że będziesz na mnie czekał, a gdy nadejdzie już na
mnie czas spotkamy się po tej drugiej stronie. Mam nadzieję, że jako pierwszy wybiegniesz mi na spotkanie, pobawimy się
razem, a potem pójdziemy na nasz długi wspólny spacer.

Kocham Cię Parysku.

Agnieszka ( nattalie111@wp.pl )

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.