Wczoraj 9 stycznia 2009 odszedł mój pies, wspaniały doberman Ares. Urodził się 16 czerwca 1999r. Był z nami od samego
początku. W tym roku w czerwcu skończyłby 10 lat. Niestety…
Ares był łagodnym, pięknym i cholernie mądrym psem, pozostał wierny do końca. Nigdy nikomu nie uwierzę, że dobermany to
groźne psy. TO NIE PRAWDA! Mam dwójkę małych dzieci, Ares wychowywał się z nimi i był z nimi tak bardzo związany. On ich
po prostu uwielbiał. Ja też Go uwielbiałam.
Ares zachorował pod koniec grudnia 2008r. Byliśmy z nim u lekarza, diagnoz było kilka. Lekarz twierdził, że ma zapchane
jelita. Dostawał zastrzyki i lekarstwa, ale poprawy nie było. Z dnia na dzień było coraz gorzej, Ares słabł w oczach.
Nie był już tym samym Aresem, którego wszędzie było pełno. Był smutny. Pewnego dnia przestał chodzić, widać było, że
cierpi. Widziałam już, że to koniec. Spojrzałam Mu w oczy i powiedziałam, że Go kocham. Mój mąż wziął Go do lekarza.
Ja nie mogłam jechać po prostu. Nie było nadziei, Ares miał wypełniony żołądek wodą. Lekarz stwierdził, że to nowotwór.
Podał Mu zastrzyk i już nie cierpi. Śpi już sobie spokojnie w naszym ogrodzie. Powiedziałam Mu, że już nigdy nikt Go
nie zastąpi, w moim domu już nigdy nie będzie psa. Powiedziałam Mu, żeby spał spokojnie, nikt nie zajmie Jego miejsca.
NIGDY.
Kocham Go.
|