Viki |
Viki – tyle słów chciałabym napisać o tej kochanej kuleczce futerka. Odeszła 7 lipca 2011 roku w moich ramionach, dzień po swoich 16 urodzinach. Pojawiła się w naszym życiu jako śliczny puchaty szylkretowy trzymiesięczny stworek o niesamowitym futrze, odziedziczonym po tacie – kocie norweskim leśnym i perskiej mamie. Śliczny i niesamowicie mądry. Każde powiedziane do Niej słowo komentowała niezliczonymi wariantami „miau” i „mru”, patrząc przy tym prosto w oczy i domagając się odpowiedzi. Towarzyszyła nam zawsze i w każdej sytuacji. Wyjeżdżała z nami w góry i nad morze, uwielbiała jeździć autem i kiedy ją wpuszczaliśmy do samochodu, od razu sadowiła się na siedzeniu kierowcy. To był kot, któremu prawo jazdy naprawdę się należało. Wspólna pielęgnacja futerka była jej drugą pasją. Viki uwielbiała prysznic i nigdy nie przegapiła okazji, by podstawić się pod strumień ciepłego powietrza z suszarki. Wieczorem siadywała w pobliżu łazienki i dopraszała się o szczotkowanie tak stanowczo, że dorwany człowiek nie miał możliwości ucieczki. Kota należało uczesać i koniec. Jak z nikim innym można było z Nią porozmawiać na każdy temat. Tak, porozmawiać, bo potrafiła patrzeć w oczy z ogromnym zrozumieniem i delikatnymi mruknięciami potwierdzała, że wie doskonale, o co chodzi.Była naszym dobrym duszkiem, który zawsze wysłuchał, pocieszył, a jak trzeba było, to pacnął łapką w nos, żeby dobitniej wyrazić swoją dezaprobatę dla ludzkich słabości. Podczas przygotowania do świątecznych posiłków stała dzielnie na straży, odpędzając resztę kociej bandy od stołu ( nie wykradając kąsków dla siebie ), pomagała w sadzeniu roślin na balkonie i nadzorowała sprzątanie klatki schodowej na naszym piętrze. Przedwczoraj odeszła. Przegrała walkę ze złośliwym nowotworem układu pokarmowego. Zasnęła w otoczeniu kochających Ją ludzi, do końca ufna i wierna. |
Marcja z Poznania |