żył czerwiec 2011 – 2 sierpnia 2013.
Rysio nie przyszedł na śniadanie. To był pierwszy znak, że coś się stało. Liczyłam na to, że ktoś go przygarnął, ktoś się nim zaopiekował. No ale miał obróżkę, adresatkę i czipa. Ktoś powinien mnie poinformować. A jeśli nie, to zawiadamiamy wszystkie media, jakie można i rozwieszamy ogłoszenia. Po 3 dniach zadzwonił człowiek, który widział prawdopodobnie Rysia martwego na ulicy, przejechanego przez samochód. On jest pewien, ja nigdy nie będę. Miejsce i czas się zgadza.
A Rysio? Jeden z najcudowniejszych zwierzaków, jakie miałam. Krótko. Dwa lata temu wspiął się na ramię mojego męża w zakładzie stolarskim. Był potwornie zainfekowany. Oczywiście przywiózł mi go, abym go podleczyła, a potem chciał go odwieżć. Uratowaliśmy mu życie. Stracił jedno oko, drugie też było uszkodzone. Żył, miał się coraz lepiej. Po 2 tygodniach nie byłam w stanie się z nim rozstać. Rysio był urokliwym, przyjaznym, cudownym kociakiem ok. 2-miesięcznym. Był u nas dwa lata. Piękne dwa lata. Po jakimś czasie zaakceptował go też nasz starszy kot Leon. Wszystko układało się jak należy. Rysio był najczęściej ze mną. Spał w moich nogach lub obok na fotelu, towarzyszył mi w kuchni, w łazience i w ogródku. Był szczęśliwy. Czasem przyprowadzał kumpli, którzy czekali potem na niego, aż wyjdzie ponownie:) Nigdy nie atakował, lizał po rękach, miauczał delikatnie. Wszelkie zabiegi, krople do oczu i inne specyfiki przyjmował z pokorą. Wspaniały kocurek. Z Leonem najczęściej walczył. Zawsze dla zabawy. O jedzenie prosił z wdziękiem.
I pewnego ranka nie przyszedł…
Jest tam już pewnie z naszą Zuzią, suczką, która była z nami 17 lat.
Bardzo tęsknimy razem z Leonkiem.
Dorota, Warszawa, Saska Kępa.