Maszka

Maszka

1/2.09.2001

Chcieliśmy wziąć ze schroniska dwie kotki, ale trzykolorowa, która od razu wpadła nam w oko, miała niestety dwóch braci. Spośród ośmiu drobnych, chudziutkich i przerażonych, 2-3 tygodniowych kociąt
zdecydowaliśmy się na małą, biało-szarą koteczkę. W domu oba maluchy były bardzo przestraszone, na widok zbliżającej się ręki odskakiwały do tyłu, a nagły hałas powodował, że kuliły się z przerażenia. W nocy pakowały nam się do łóżka, uniemożliwiając spokojny sen, bo jak tu spać ze świadomością, że obok leżą takie kruszynki? Pysia (starsza, czarno-biało-rudobeżowa) jest czupurna i ciągle zaczepia Maszkę (młodszą, biało-szarą z literką M na czole), przewraca ją i podgryza tak, że czasem trzeba je rozdzielać. Maszce nareszcie udało się coś zjeść, bo dotychczas miska wcale jej nie pociągała. Ssa za to i podgryza nasze palce, mając nadzieję, że poleci z nich mleko

3/4.09.2001

Rano Pysia wymiotowała robalami, ale po wizycie u weterynarza maluchy znowu brykały po całym domu. Maszka wydaje się nie najadać karmą z puszki, więc daję jej odrobinę mleka. Weterynarz powiedział, że nie widzi przeciwwskazań, jeśli reakcja na mleko jest dobra. Dziewczyny łobuzują (Pysia zdecydowanie wiedzie prym), śpią, podjadają (Maszka bardzo mało, Pysia najchętniej na okrągło), bawią się i znów śpią.

5.09.2001

Maszka w nocy zwymiotowała na poduszkę i załatwiła się na prześcieradło. Nie chce jeść, tylko piszczy. Po południu pani weterynarz dała jej 2 zastrzyki i lekarstwo. Mamy jej dawać Smectę, do picia siemię lniane i specjalne mleko dla kociąt, wodę i karmę z puszki (z kurczakiem). Pysia została zaszczepiona. Mamy przyjść do kontroli za dwa dni.

06.09.2001

To nie takie proste, wcisnąć w małego kotka-niejadka 2 saszetki Smecty i pół łyżeczki lekarstwa. Mlekiem początkowo była zachwycona, teraz jakby mniej, karmy nie rusza w ogóle. Ciągle ma biegunkę, co oznacza pilnowanie w nocy, żeby zdążyła do kuwety i mycie jej zadka, żeby nie zabrudziła wszystkiego wokół. Popiskuje i bardzo dużo śpi. Jutro idziemy do kontroli. Kupiliśmy strzykawkę i udało nam się wstrzyknąć jej do buzi sporo mleka ze Smectą i lekarstwem. Może wreszcie zadziała. Cały ten czas spędzam z nią w domu.

07.09.2001

Maszka nie je nic i nie pije, ciągle tylko śpi. Wymiotowała kilkakrotnie. Po południu byliśmy u weterynarza. Powiedział, że nie wie, czy jest w stanie pomóc. Dał jej zastrzyki i receptę na Nifuroxazyd. Zaczynamy o 18 dawką leku, potem po trochu, co godzinę: karma (ze strzykawki), mleko (ze strzykawki). Po sześciu godzinach, na krótko przed podaniem kolejnej dawki, Masza wymiotuje. W nocy również. Jest chudziutka i bardzo osłabiona. Nie zwraca uwagi na Pysię, która szaleje po całym domu.

08.09.2001

Maszka wymiotuje kilkakrotnie nawet po wodzie. Weterynarz przez telefon mówi, że konieczne są zastrzyki, żeby się nie odwodniła. Mówi, że w aptece coś mi sprzedadzą i żeby robić zastrzyki samemu. W aptece
mają tylko glukozę. Próbuję dać jej odrobinę ciepłego bulionu, po dwóch godzinach znowu. Potem znów lek. Cały dzień spędzam przy niej. Skoro nie wymiotuje po bulionie, mam nadzieję, że może zaczyna wracać do zdrowia. Tyle, że od południa w ogóle się już nie rusza, a od wczoraj nie załatwiła się ani razu. Wieczorem ledwo oddycha, oczy ma zapadnięte i decydujemy się zawieźć ją do Gdyni, do pogotowia
weterynaryjnego. Weterynarz stwierdza, że stan jest beznadziejny, a kociak zbyt mały, żeby dało się go jeszcze uratować. On sam nie zna przypadku, aby tak osłabione, małe zwierzę wyszło z agonii. Maszka
choruje od środy, najprawdopodobniej jest to koci tyfus. On może leczyć, jeżeli się uprzemy, ale dochodzimy do wniosku, że nie mamy prawa przedłużać jej cierpień. Tracę drugiego kotka dokładnie w dwa miesiące po śmierci poprzedniego.

Maszka nie przeżyła kociego tyfusu. Zastanawiam się, dlaczego pani weterynarz nie wpadła na to, że wymioty i biegunka u Maszy, wziętej ze schroniska, oznaczają koci tyfus. Może udałoby się ją uratować,
gdyby lekarka od razu dała jej właściwy antybiotyk. Gdyby nie kazała jej karmić, co przy biegunce (dopiero teraz to wiem) nie ma najmniejszego sensu. Gdyby poleciła nam przyjść na drugi dzień po pierwszej wizycie. Teraz mogę już tylko zastanawiać się, co by było, gdyby…

09.09.2001

Zaraziła się również Pysia, wymiotowała i miała biegunkę. Weterynarz, który w pogotowiu przyjął wczoraj naszą Maszkę, stwierdził koci tyfus. Otworzył szeroko oczy słysząc, że Pysia w trzy dni po wzięciu ze schroniska została zaszczepiona „bo wyglądała na zdrową”. Dał jej antybiotyk, witaminy i glukozę. Jutro to samo i głodówka, aż do ustąpienia objawów. Pysia po powrocie do domu zasnęła na ciepłej, podgrzewanej podłodze. Wyglądała bardzo źle, ale po paru godzinach wróciła jej chęć do życia, a nam nadzieja, że wyzdrowieje.

Po miesiącu Pysia nareszcie wyszła na prostą. Przeszła kurację antybiotykową, dietę marchewkowo-ryżową i ponowną inwazję robali. Niedługo doadoptujemy jej koleżankę.

Często myślę o Maszce. Malutkiej, bezbronnej kotce, zabranej od matki w wieku 2 tygodni. Przerażonej i bojącej się wszystkiego. Poznającej swój nowy dom, radośnie biegnącej w moim kierunku, niezdarnie wdrapującej się do kuwety. Ufnej, garnącej się do pieszczot. Właśnie uczącej się mruczeć! Potem chorej i popiskującej. I wściekam się na swoją bezradność wobec jej choroby, nie rozpoznanej przez lekarzy weterynarii, nieumiejętnie leczonej. Zastanawiam się, czy Maszka była chora od urodzenia, czy też
zaraziła się w schronisku, siedząc w maleńkiej klatce z siedmioma innymi kociakami (mimo że obok było kilka klatek pustych). Z dwóch wziętych ze schroniska kotków udało nam się uratować jednego. Boję się
zastanawiać nad tym, czy przeżył którykolwiek z maluchów, które pozostały wtedy w klatce.

Magdalena

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.