Kociej

Kociej

Kociejowi ofiarowaliśmy jedno lato – piękne, upalne, długie. Kocieja znalazł
mój młodszy syn, na bocznej drodze, w trawie. Kociej był chory – miał
zapalenie oskrzeli, katar, astmę. widać wyszedł z domu, by znależć
odpowiednie lekarstwo, ale się nie udało. Za to znalazł Piotrka. Przyszli
razem do domu i postanowiliśmy o Kocieja powalczyć.Nasz weterynarz, pan
Wojtaszek z Wieliczki leczył Kocieja za darmo, bo, jak powiedział, to
inicjatywa dziecka…a dzieci jeszcze są idealistami…I tak walczyliśmy o
życie całe długie lato, raz było lepiej, raz gorzej. Aż zrobiło się całkiem
źle…

W piątek rano, 5-tego września 2004 roku Kociej zasłabł, zupełnie jak stary
człowiek. Chciał schować się przed śmiercią w stary śpiwór – albo odejść w
spokoju…Pojechaliśmy do weterynarza.

Myślę, Kocieju, że napewno wolałbyś zakończyć życie jak wytrawny kocur…w
walce, albo pod krzakiem bzu, a nie zawinięty w miękki ręcznik, jak małe
kocię…

Pochowałam Cię pod szpalerem z buków, w dole ogrudu, w drewnianej skrzynce
opatrzonej tabliczką z Twoim imieniem. do dziś, gdy tamtędy przechodzę mówię
– jak się masz, stary druhu.

A Ty patrzysz na mnie z Tęczowego Mostu i mruczysz. Ja wiem, że to Twoje
mruczenie a nie wiatr w gałęziach modrzewi…ale nie mówię o tym nikomu.
Ludzie jak to ludzie, postukają się w czoło…a my i tak się kiedyś
spotkamy. BYWAJ.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.