Gucia już z z nami nie ma… Odszedł wczoraj 18 czerwca, w domu, otoczony miłością i serdecznością ludzi których znał i
zdążył pokochać- tak jak My jego…
Gucia wzięliśmy ze schroniska 1 lutego tego roku. Był w fatalnym stanie, chudy, z ogromną (nieustalonego pochodzenia)
niegojącą się raną na karku. Wiedzieliśmy, że ma jakiś problem z nerkami, ale sądziliśmy, że to może tylko
przeziębienie. Po przyniesieniu do domu Gucio był wystraszony na maxa. Bardzo dużo sikał (ale do kuwety), przez pierwsze
dni bał się, ale krótko. Zaczęliśmy od leczenia rany na szyi, Gucio dostał specjalny kołnierz, żeby rany nie drapać, no
i maść którą smarowałam dwa razy dziennie. Po kilkunastu dniach zrobiliśmy wyniki krwi i okazało się, że ma problem z
nerkami: mocno podwyższony mocznik i kreatynina plus anemia. Zresztą jedna nerka była wyraźnie większa. Gucio dostał
odpowiednie tabletki i zaleconą dietę (ubogą w białko), z którą niestety był problem, ponieważ Gucio nie chciał jeść coś
innego niż pozostałe koty. Jednak jakoś dawaliśmy sobie radę. Gucio nieco przytył, miał parę drobnych utarczek z
Pafikiem (które szybko się skończyły). Nie zaakceptowała go tylko Konstancja… Może dlatego, że jest najstarsza…
Nie było między nimi bójek, ale Konstancja nie lubiła go, warczała i syczała na niego, czym zresztą Gucio nie przejmował
się zbytnio.
Okazał się przemiłym ufnym kociskiem- najchętniej nie schodziłby z kolan. Nie bał się obcych, do każdego podchodził z
jednakową ufnością i zaraz wskakiwał na kolana domagając się miziania. Drugie badanie krwi wykazały, że anemia minęła,
ale pozostałe wyniki są dalej podwyższone o jakieś 5 razy. Jednak Gucio wykazywał dużą chęć do życia, bawił się,
przesiadywał na balkonie, jednakowo ze wszystkimi kotami witał nas przy powrocie do domu z pracy.
Największy problem był z podawaniem tabletek, ale nauczyłam się w końcu. Nigdy mnie nie ugryzł… Wyrywał się, ale nie
ugryzł. Po pewnym czasie okazało się, że utworzył mu się ropień w pyszczku w związku z przegnitymi ząbkami z przodu. Pani
wet usunęła mu je, więc został mu tylko jeden kieł, ale resztę ząbków z tyłu miał, więc mógł normalnie jeść. Był
prześmieszny, kiedy brał ludzki palec i tak jakby „próbował ugryźć”, ale „nie miał czym”… :) Dostał ksywę UFO ze
względu na plastikowy kołnierz, w którym dość długo chodził, gdy rana na szyi zaczęła się goić zmieniłam mu go na „golfy”
z rękawa bawełnianej bluzy, żeby miał większy komfort.
Półtora miesiąca temu stracił apetyt. Dostał 5 kroplówek i dodatkowe lekarstwo. Poprawiło mu się, zaczął znowu jeść i
widać było że czuje się lepiej. Po około miesiącu znowu zauważyłam pogorszenie. W poprzednim tygodniu zaczęłam z nim
chodzić na kroplówki. Cały czas dostawał lekarstwa. Niby było troszkę lepiej, ale potem znowu przestał jeść. Próbowałam
wszystkiego. pasztet, parówki, wszystko mu zbrzydło. Potem kupiłam wątróbkę, bo wetka powiedziała żeby jadł już
cokolwiek ale żeby w ogóle jadł. Pierwszy raz zjadł chętnie, na drugi dzień też, ale po 3 godzinach wszystko zwymiotował.
Zaczął chudnąć w oczach (a i tak nie był gruby przecież). Widziałam zmianę w zachowaniu, był osowiały, tylko leżał i tępo
patrzył przed siebie. Od zeszłego poniedziałku znowu kroplówki, ale już widziałam, że chyba to koniec. Przestał w ogóle
jeść, wymiotował, jak szedł to się chwiał, taki był słaby. W środę zrobiliśmy mu znowu wyniki: mocznik 953, gdzie normą
jest 25-70, kreatynina 13,46 – norma 0,8 – 1,8…
On już nie wstawał. Poprosiłam wetkę, żeby przyszła do domu. Zrobiła mu to na tapczanie, zasnął przy mnie, spokojnie,
cały czas go głaskałam i do niego mówiłam. Pochowaliśmy go wczoraj w ogrodzie moich Rodziców. Przynajmniej miał 5
miesięcy dobrego życia… szkoda że tak krótko.
Do zobaczenia Guciu za Tęczowym Mostem! Pamiętaj, że Cię kochaliśmy. Dorota i Alek mówią, że byłeś ich najulubieńszym
kotem w Naszym domu i Twoich piwnych oczu nigdy nie zapomną…
***
O kocie, który odszedł na zawsze…
Zapłacz,
kiedy odejdzie,
jeśli Cię serce zaboli,
że to jeszcze za wcześnie
choć może i z Bożej woli.
Zapłacz,
bo dla płaczących
Niebo bywa łaskawsze,
lecz niech uwierzą wierzący,
że on nie odszedł na zawsze.
Zapłacz,
kiedy odejdzie,
uroń łzę jedną i drugą,
i – przestań
nim słońce wzejdzie,
bo on nie odszedł na długo.
Potem
rozglądnij się w koło,
ale nie w górę;
patrz nisko
i – może wystarczy zawołać,
on może być już tu blisko…
A jeśli ktoś mi zarzuci,
że świat widzę w krzywym lusterku,
to ja powtórzę:
on wróci…
Choć może w innym futerku
|