Tinka

Tinka

Był rok 1993. Zima. Przełom listopada/grudnia. Tinka miała raptem 2 miesiące, kiedy pojawiła się w naszym domu! Radość
była ogromna, kiedy to jako 9-letnia dziewczynka wróciłam ze szkoły do domu i zobaczyłam młodszego brata siedzącego na
ziemi ze zwiniętą w kłębek szarą kuleczką :) Ta szara kuleczka wyrosła na pięknego rudego towarzysza życia. Jakże kolory
się zmieniają! Najdziwniejsze, że czarna pręga, którą miała jako szczeniak, zniknęła i ponownie zaczęła się pojawiać u
schyłku jej życia. Dziwne… może przygotowywała się w ten sposób do przejścia przez Tęczowy most i powrotu do swych
młodzieńczych lat? Lat pełnych wigoru, tego pięknego psiego uśmiechu i iskrzących jak gwizdeczki oczu! Oczy miała jak
koraliki… tak zawsze mówiliśmy.

Przez całe życie nie sprawiała kłopotu. Zawsze ukochana, rozpieszczana, kto ją poznał, zakochiwał się. Miała tez swój
charakter. Niesamowite – gdy wracaliśmy od weterynarza, po corocznej wizycie kontrolnej, szczepieniach, bo bardzo o nią
dbaliśmy, zawsze musiała dać znać, że wcale jej się tam nie podobało. Wówczas na znak gryzła nas po rękach, skacząc i
przekomarzając się z nami. Oczywiście gryzienie było symboliczne, wręcz urocze w jej wykonaniu. To tak jakby krzyczała:
i znowu mnie tam zabieracie i kłujecie? Znowu obcinacie pazury? Dlaczego tak o mnie dbacie? Dlatego Kwiatuszku, ze Cię
KOCHAMY! Miała niesamowitą sierść. Taką miekką, aksamitną! Do ostatniego dnia! Zawsze pełna energii… Do momentu kiedy
przyszła starość…

Zaczęło się od słabych nóżek. Tylnich. Ale dawała radę. Chodziła powoli, po swojemu. Tak jak starszy człowiek. Teraz,
choć już nie była pieskiem do zabawy, a bardziej do opieki, ale nadal ukochanym i wspaniałym, też jej pomagaliśmy.
Zawsze spała z nami na piętrze. Nie chodziła już po schodach, więc ją wnosiliśmy. Ustawiliśmy barierki, żeby przypadkiem
nie przyszło jej do głowy, by schodziła sama. A chciała – zapominając, że nie poradzi sobie. Nie chcieliśmy, by
nadwyrężała sobie łapki i kręgosłup. Baliśmy się, by sobie nie zrobiła krzywdy.

3 lata temu wykryliśmy jej guza na podbrzuszu, który zaczął się powiększać. Zdecydowaliśmy się na operację. Kolejna
diagnoza: nowotwór… niestety, złośliwy. Baliśmy się, że nie przeżyje. Ale na całe szczęście bardzo jej pomogliśmy.
Odzyskała energię, nawet jakby odmłodniała. Lekarz sądził, że dzięki operacji przedłużymy jej życie o pół roku, co i tak
będzie osiągnięciem, a ona przeżyła 3 lata! Miała spory apetyt, choć była szczupła. Jej ulubione danie: gotowane serca
z kurcząt z odrobiną włoszczyzny! MMM… przysmak!

12 lipca 2009 roku, w niedzielę, zjadła swój ostatni ulubiony posiłek. Od poniedziałku czuła się coraz gorzej. Przewracała
się. Nie podnosiła. Najgorsze te tylne łapy. W przednich tyle siły, a tylne odmawiały posłuszeństwa. Do tego gorączka:
40 stopni! Nie jadła już. Nie miała siły pić. Próbowaliśmy ją ratować- zastrzyki u weterynarza: przeciwbólowy,
przeciwgorączkowy, przeciwzapalny, witaminowy. Może się podniesie, może da radę? Przecież człowiek przy wysokiej
gorączce, też nie ma ochoty na nic. Leży, śpi, nie je, chudnie. Ale później wraca do zdrowia. Niestety każdy właściciel
swojego pupila się oszukuje. Zawsze ma nadzieję. Jednak czas płynie i trzeba sie zmierzyć z najgorszym. Mimo,ze gorączka
minęła i była odrobinę lepsza, nadal leżała, nie wstawała. Gorączka minęła, ale teraz temperatura się obniżyła do 36.6,
a to jak na psia temperaturę, dobrze nie wróży… Przekładaliśmy ją tylko z boku na bok, żeby nie miała odleżyn. Leżała
na miękkich poduszkach, żeby nic ją nie bolało. Chudła okropnie. Jakakolwiek próba podania posiłku kończyła się wymiotami.
Zostaliśmy przy wodzie. Ledwo, bo ledwo, ale piła.

Wraz z nowym tygodniem przyszedł kryzys i decyzja, ta najgorsza, najstraszniejsza dla wlaściciela ukochanego zwierzątka!
Pies nie może się tak męczyć. Nie piszczała, nie skomlała… owszem. Leżała spokojnie, ale oddech już się zmieniał. Coraz
częściej się zapowietrzała. Nie wolno doprowadzić do sytuacji, gdy zwierzę zaczyna się meczyć. Gdy cierpi. Gdyby potrafiła
mówić, może powiedziała by że coś ją boli? To bardziej widać w oczach. Modliliśmy się, by odeszła we śnie…
samodzielnie… Niestety mogłoby to trwać dłuzej, a wraz z kolejną dobą mogłyby przyjść kolejne męczarnie. Podjęliśmy
decyzję… Wiemy, że była słuszna.

Tinusia odeszła wczoraj, 21.07.09. Była z nami 16 lat! Odeszła szybko i bezboleśnie. W spokoju. Nie cierpiała.
W przeciwieństwie do naszej rodziny. Pochowaliśmy ją najlepiej jak umieliśmy, z należytą jej godnością. W otoczeniu
bratków obok których zawsze przechodziła. W miejscu, gdzie zawsze chodziła spoglądać na ulice, odwiedzając swojego
psiego sąsiada.

Pustka i smutek pozostają. W końcu odszedł nasz najwierniejszy przyjaciel, pierwszy, ukochany pies, jeden-jedyny w swoim
rodzaju! Członek rodziny! Ale teraz jest jej lepiej. Jest spokojna. Biega po trawie, skacze, bawi się, odzyskała siły – wierzymy w to! …a na spacer
na pewno zabierze ją nasz ś.p. dziadek..

Kochamy Cię Kwiatuszku! Dopełniałaś nasze życie! Na zawsze pozostaniesz w naszej pamięci! Na zawsze…

Twoja Rodzina [*]

zebraa84@wp.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.