Saba |
Znaleźliśmy ją na stacji CPN 30.04.2003r. Wiedzieliśmy, że nie może tam zostać, że musimy jej pomóc! W najgorszym razie miała jechać do schroniska… Ale nie pojechała, została. Pokochaliśmy ją całym sercem, tak jak ona nas… Była niewielkim nie rzucającym się w oczy kundelkiem, ale miała wielkie serce, które biło tylko dla nas! Niestety Sabunia się rozchorowała. W dniu kiedy od nas odeszła spędziliśmy kilka godzin u weterynarza, próbował wszystkiego. A my patrzyliśmy jak uchodzi z niej życie… i nie mogliśmy jej pomóc! Wyrok był straszny. Dla mnie nie do pojęcia, bo nie dawał jak dotąd żadnych objawów, dlatego nie mogłam się z tym pogodzić – nowotwór szpiku kostnego, z przerzutami do żołądka. Żadnych szans na przeżycie. Siedzieliśmy i nic nie mogliśmy już zrobić! Oddalibyśmy wszystko, aby żyła! Było w niej tyle energii, radości, którą zarażała innych pomimo, że spotkało ją w życiu tak wiele złego. Niestety nie było jej dane żyć dłużej… Ból po jej stracie jest tak wielki, że nie da się tego opisać słowami! Ale chcę, by ten list był dowodem jak bardzo ją kochaliśmy! Na zawsze pozostanie już w naszych sercach pomimo tego, że już nigdy nie ujrzymy jej wiernych oczu i usłyszymy wesołego szczekania! Sabeczko wniosłaś do naszego życia tyle radości, że nigdy Cię nie zapomnimy! |
Żaneta Mirota (mirociak@interia.pl) |