Ozi

Bardzo chciałabym zostawić jakiś ślad po moim ukochanym piesku, który umarł wczoraj. Miał 11 lat i wykończyły go kamienie w pęcherzu. Już jakiś czas temu (ciężko jest mi określić) podczas spacerów moja babcia zauważyła, że w moczu Ozia jest krew. Zabraliśmy go do lekarza i dostał leki. Sytuacja poprawiła się…niestety tylko na jakiś czas. Problem powrócił, ale tym razem same z moją babcią poszłyśmy po leki, które brał poprzednio. Nie chciałyśmy zabierać go ze sobą, ponieważ bardzo źle znosił wizyty u weterynarza. Nie zawsze tak było. Podejrzewam, że Ozik stał się bardziej nerwowy, mniej ufny (w stosunku do obcych) i bał się ze względu na sytuacje jaka panowała u nas w domu. Oczywiście jego zawsze traktowaliśmy jak najlepiej, ale stres i nerwy związane z rozwodem naszych rodziców mogły mu się udzielić. Lekarstwa pomogły i tym razem, ale ze względu na to, że sytuacja powtórzyła się i mogła powtórzyć się po raz trzeci, czwarty i tak dalej, zdecydowaliśmy się znaleźć przyczynę tego problemu i pozbyć się jej. Weterynarz podejrzewała, że krew w moczu może być skutkiem kamieni lub chorej prostaty. Na początku zaleciła wykonanie USG. Chcieliśmy sprawdzić, czy faktycznie przyczyną mogą być kamienie i okazało się, że tak. Niestety druga opcja także wchodziła w grę. Podjęliśmy natychmiastową decyzję o kastracji, wierząc w to, że dzięki temu nasz kochany Oziu wyzdrowieje. Na szczęście mogliśmy pozwolić sobie na kosztowne leczenie, więc działaliśmy najszybciej jak to było możliwe i według zaleceń lekarza. Ozik po operacji bardzo pozytywnie nas zaskoczył. Nie dosyć, że świetnie się czuł, to jeszcze zachowywał się bardzo dobrze. Mimo zapewnień weterynarza, że bez kołnierza się nie obędzie, postanowiliśmy spróbować. Oziu nawet nie patrzył w okolicę rany, która goiła się bez żadnego problemu. W końcu mogliśmy odetchnąć. Sytuacja była pod kontrolą. Teraz nasz ukochany piesek miał już tylko odpoczywać po operacji, a największe zagrożenie dla jego zdrowia i życia było już wyeliminowane. Niestety myliliśmy się. W poniedziałek ok. godz. 12 wracałam do domu. Wysiadłam z autobusu i usłyszałam wołającą mnie babcię. Wracała ze spaceru z Oziczkiem. Całkiem załamana powiedziała mi, że już z moim bratem nie wiedzą, co mają robić. Oziu nie może zrobić siusiu. Całkowicie się „zaciął”. Tego dnia spacery z nim były prawe tak długie jak zwykle, ale bezskuteczne. Normalnie Oziu wychodził trzy razy dziennie po pół godziny. W poniedziałek jego wyjścia trwały mniej więcej 20 minut i powtarzały się prawie bez przerwy… Od lekarza dostał cztery zastrzyki i proszki. Wizyta była prawdziwym koszmarem. Oziu był przerażony, szarpał się i wyrywał. Sprawę dodatkowo utrudnił fakt, iż bym on amstaffem, więc miał bardzo dużo siły i utrzymanie go było niesamowicie trudne. Dodatkowo widok jego przerażonych oczek sprawiał okropny ból. Piesek w końcu zaczął siusiać w domu. Mocz był pomieszany z krwią. Lekarz oprócz kamieni tym razem podejrzewał również przeziębienie i zapalenie pęcherza. Przestaliśmy z nim wychodzić, ponieważ na dworzu było zimno i nie chcieliśmy, żeby przeziębił się jeszcze bardziej. Z trudem i bólem posikiwał w domu. Nigdy wcześniej tego nie robił… Nawet, kiedy coś nam wypadało i przez długi czas nie miał z kim wyjść na spacerek. Oczywiście takie sytuacje również nie zdarzały się często. Nasza kochana mordeczka przemęczyła się całą noc, a następnego dnia miał zacząć brać leki. Niestety podanie mu ich było niemożliwe. Nie chciał ich przyjąć zawiniętych w mięsie, a nawet w plackach, hamburgerze czy zapieczonych w cieście francuskim, które tak bardzo od czasu do czasu lubił sobie zjeść. Ja musiałam wyjść do pracy, potem pojechać na zajęcia. Czułam, że tym razem to może skończyć się po prostu tragicznie, ale musiałam jechać, zarabiać min. na wszystkie te kosztowne zabiegi. W ciągu dnia kilkakrotnie dzwoniłam do domu, żeby zapytać o stan mojego maluszka. Było bardzo źle. Po ostatnim telefonie ok. godz. 18 dowiedziałam się, że Oziu jest operowany. Bardzo się martwiłam, ale też cieszyłam, ponieważ miałam nadzieję, że tym razem operacja przyniesie oczekiwane efekty i Ozik przestanie cierpieć. Pół godziny później byłam już w domu. Oziuńka już nie było… W domu rozpacz… Zaczęło mi się ciężko oddychać… od razu rzuciły mi się w oczy jego miski i wszystkie przedmioty po nim… Na początku starałam się zachować spokojnie, podejść do tej sytuacji na trzeźwo i udawało się. Wieczorem kompletnie się rozkleiłam. Bardzo, bardzo, bardzo mi go brakuje…

Jest mi przykro, że nie zdążyliśmy się pożegnać, że nie było mnie przy nim w ostatnich chwilach jego życia… Podjęliśmy decyzje o skremowaniu jego ciałka. Następnego dnia wpadłam na pomysł pochowania go na cmentarzu dla zwierząt, ale pewnie jest już skremowany, a jego prochy wymieszane są z innymi pieskami… Dlatego zdecydowałam się napisać do Was. Bardzo zależy mi na tym, żeby zostawić ślad po naszym najlepszym przyjacielu jakiego kiedykolwiek mieliśmy chociaż tu, na wirtualnym cmentarzu…
Chociaż w ten sposób będę mogła jakość minimalnie ukoić ból po jego stracie…

Iza Romańska
izabellaromanska@gmail.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.