Oskar

Oskar

11.07.1991 – 30.10.2005

Pokochałam mojego Oskara w chwili kiedy go ujrzałam. Był taki malutki, ale jakże silny- „rozpychał się łapkami”
i zawsze musiał być pierwszy :-). I jak przystało na jamnika był strasznym łakomczuchem.

Miał śliczny charakterystyczny ogon wyglądający tak, jakby ktoś mu go pomalował czarną farbą.
Pamiętam jak bardzo walczyłam z rodzicami, żeby go mieć. Chyba byliśmy podobni z Oskarem w swoim uporze…
Pamiętam dzień kiedy go zabrałam do domu, przebytą drogę w tramwaju jak go trzymałam w plecaku i uczucie miłości
jakie mnie ogarniało coraz bardziej. Jechaliśmy z obstawą moich koleżanek. Śmiesznie, bo kiedy go przyniosłam
do domu moja mama stwierdziła, że to nie jest jamnik!!! Ale nim był w 100%. Pierwszą noc nie spałam,
tylko czuwałam przy moim maluszku próbując ukoić jego tęsknotę za rodzeństwem, jego mamą.

Wszyscy pokochali Oskarka. Był idolem domu i był cały mój. To jemu się zwierzałam, wiedział o wszystkich
moich problemach. Kiedy płakałam lizał moją twarz i miał taki wyraz pyszczka jakby chciał powiedzieć:
hej, mała nie martw się, będzie lepiej.
Był niebywałym indywidualistą, uparciuchem i łakomczuchem- po prostu studnia bez dna, odkurzacz.
A słuch miał tak świetnie rozwinięty, że nawet śpiąc na piętrze, pod kołdrą słyszał lekki szczęk garnka w kuchni
(ktora jest na dole). Natychmiast się zjawiał i machając ogonkiem „mówił”: o!!! Ktoś chce jeść beze mnie?
Nie ma mowy…
Uwielbiał spacery, kopanie w ziemi, jazdę samochodem i pieszczoty, ale tylko wtedy kiedy miał na to ochotę :-).
Taki mały twardziel. Był kochany za to, że był taki jaki był.

Skarabełek, bo tak też do niego mówiliśmy, był z nami przez ponad 14 lat i tak się wpisał w nasze życie,
że trudno sobie wyobrazić, że już go nie ma. Ktoś powiedział: piękny wiek dla pieska.
To prawda, ale nawet gdyby żył jeszcze przez kolejne lata jego odejście i tak byłoby przedwczesne.
Mógłby żyć dłużej, gdyby nie jego choroba. Zabierała mi, nam naszego ukochanego Oskarka z dnia na dzień.
Znosił to dzielnie. I przyszedł ten dzień, a właściwie noc. Nie położyłam się spać, byłam przy nim patrząc jak cierpi.
Spojrzał na mnie i błagał mnie, żebym mu pomogła, bo bolało. I pojechaliśmy do weterynarza po ostateczną diagnozę.
I pomogłam mu odejść godnie i bez bólu. Około 01:30 przestało bić serduszko mojego Oskara.
Zabrałyśmy z mamą jego malutkie ciałko. Oskarek pochowany jest koło domu. Wierzę, że już nie cierpi,
że moja ś.p. Babcia właśnie przyrządza mu jego ulubioną zupę mleczną. Wiem, że tam dokąd poszedł jest bardzo kochany,
jest szczęśliwy, no i oczywiście, że się spotkamy.

Tyle bym jeszcze chciała napisać, tyle słów ciśnie się na usta. Wciąż czuję jego zapach.
Chciałabym uciec, schować się, płakać, przytulić mojego Oskarka, pocałować. Kompletny chaos.
Powiem więc krótko: Oskarku kocham Cię bardzo, tak bardzo, bardzo. I pomimo tego, że Twoje odejscie tak bardzo boli,
to cieszę się, że już nie cierpisz… Nigdy o Tobie nie zapomnę i będę czekała na dzień, w którym się spotkamy.

Joanna Lisiecka ( joanna.lisiecka@poczta.onet.pl )

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.