Korus

Koruś

Z moją rodziną był od 94 roku, a ja urodziłam się rok później. Całe życie dorastałam z nim i każdego dnia
cieszył mnie- właściwie nie tylko mnie, ale całą naszą rodzinę merdaniem swojego ogonka i cienkim piskliwym szczekaniem.
Chociaż czasami denerwował i był nieposłuszny nikt go o to nie winił, przecież wszyscy mamy złe dni i na pewno żadne
z nas nie będzie o nich pamiętać, najważniejsze jest to co mały, czarno-podpalany kundelek wniósł w nasze życie i ile
szczęścia przynosiło jego merdanie kudłatym ogonkiem…

Przyjaciel na dobre i na złe… W jego sierści zostały kropelki łez, które były wylewane kiedy było źle, a na przylizanej
główce ślady głaskania kiedy był grzeczny… To wszystko zostanie w naszych wspomnieniach, nigdy nie odejdzie, stukot
pazurków po panelach i szczekanie… I chociaż nic nie wypełni pustki, będziemy czuć jak jego dusza jest z nami każdego
następnego dnia…

Koruś zachorował na raka, który okazał się złośliwy. Przez ponad rok męczył się z rozrastającą się chorobą. Lekarze
mówili, że jego wyniki są takie, że nie powinien żyć. I stało się: 3 czerwca 2009 odszedł. Zasnął… i wierzę, że teraz
jest za tęczowym mostem i że kiedyś się spotkamy…

Kochamy Cię Korusiu, na zawsze zostaniesz w naszej pamięci
Daniela, Urszula i Bibiana

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.