urodzona 22.01.1997
zmarła 15.11.2009
Feta Łaciata Sfora, albo po prostu Fetusia, jak wolałam ją nazywać, była członkiem naszej rodziny przez 12,5 roku.
Przybyła do nas jako długo oczekiwany przyjaciel i od razu znalazła sobie miejsce w sercu każdego z nas. Szczęśliwa,
pełna życia nigdy nie sprawiała większych problemów, choć jak każdemu niespokojnemu duchowi zdarzało się jej odrobinę
zaszaleć.
Nigdy nie zapomnę jej ślicznej, błyszczącej, trzy-kolorowej sierści i łatki o kształcie koła, która zdobiła jej białą
szyję. Znak rozpoznawalny. Nigdy nie zapomnę jej czarnego ogonka, z białym czubkiem, który latał we wszystkie strony,
gdy tylko wracałam do domu. Na zawsze w mej pamięci pozostanie czarny nosek, który potrafił wywąchać wszystkie smakołyki,
które starałam się przed nią ukryć.
Była piękna. Najpiękniejszy piesek, jakiego kiedykolwiek znałam. A przede wszystkim była moja. Kiedy było mi ciężko,
kiedy płakałam zawsze przychodziła do pokoju, siadała obok mnie, kładła mi pysk na kolanach. Dzięki niej nie czułam się
samotna. Wiele osób mówi, że pies to tylko zwierzę, jednak ja tak nie uważam. Feta była moją najlepszą przyjaciółką.
Dawała mi nadzieję, a jej pogodne usposobienie pomagało mi w trudnych chwilach. Moja najukochańsza…
Chociaż była typowym psem domowym, uwielbiała długie spacery po lesie. Biegała w najlepsze we wszystkich krzakach i
tropiła dzikie zwierzęta na Bielanach. Wtedy czuła się wolna. Wracała niezmiernie zmordowana (ale to nie dziwne, jeśli
mimo upału i sporej wagi robi się ponad 10km dziennie) ale również szczęśliwa. Promieniała po takich spacerach.
Jej największą słabością było jedzenie. Wielu znajomych nie mogło uwierzyć, że naprawdę nie istniał taki pokarm, którym
nasza psina by wzgardziła. Chleb, pomidory, winogrona, kapusta kiszona, obierki po ogórkach? Nieważne! Wszystko było
niezwykle smaczne i zawsze była ochota na kolejną porcję. Często żartowaliśmy, że gdyby mogła zjadła by i 20kg karmy na
raz. Po posiłku zawszę miała ochotę na deser, po deserze na jakieś psie przysmaczki.. Ogólnie jedzenie było chyba
najważniejszym elementem jej życia. Zwłaszcza na starość. Wtedy już zdawała się nie myśleć o niczym innym. W domu nigdy
jej niczego nie brakowało. Chyba mogę śmiało powiedzieć, że żyła jak królowa. Dostawała sushi, krewetki, cielęcinę,
schabik, wszystko na co tylko miała ochotę. Teraz jak o tym myślę, to jest mi trochę lżej, bo wiem, że wiodła iście
niebiańskie życie już tu na ziemi.
Nawiązała kontakt z każdym członkiem naszej rodziny. Lubiła dzieci, ludzi starszych, wszystkich moich znajomych. Zawsze
chciała siedzieć z nami w pokoju, a jej największym problemem było, kiedy domownicy zajmowali kilka pokoi na raz. Nie
znosiła być sama. Nigdy nie zostawała sama w domu. Bardzo wtedy płakała i panikowała. Przez całe swoje życie nikt nigdy
nie zostawił jej samej w domu. Z nami czuła się bezpieczna. Odwdzięczała się za to swoim towarzystwem i optymizmem, który
zawsze widniał na jej pyszczku.
Dożyła prawie 13tu lat, co i tak jest już sporym osiągnięciem jak na pieska rady beagle. Była jednak w świetnym stanie i
kondycji i pożyłaby znacznie dłużej, gdyby nie rak, który nagle zaatakował jej organizm. Stało się tak szybko… Spuchły
jej węzły chłonne, weterynarz powiedział, że to kwestia miesiąca. Nie zapowiadało się na to. Wciąż była żwawa, chętnie
jadła i wychodziła na dwór. Nikt się tego nie spodziewał. W sobotę jednak stało się coś strasznego. Piesek nie miał już
siły chodzić. W niedzielę rano, 15.11.2009 znaleziono ją martwą, śpiącą w jej łóżeczku, jak co nocy. Szczęśliwie odeszła
w trakcie snu. Nigdy nie będzie nam dane powiedzieć, czy cierpiała, gdyż nigdy nie płakała, nie skarżyła się na swój los.
Ten piękny i mądry zwierzak pozostanie na zawsze w sercach całej naszej rodziny.
W nocy, w której odeszła, na ostatnim spacerze zostawiła po sobie ślad. Odcisk jej łapki, na świeżo położonym betonie na
zawsze będzie nam przypominał o naszej dzielnej, kochanej przyjaciółce. Mam nadzieję, że kiedyś po śmierci przejdziemy
razem przez tęczowy most…
|