17.05.1996 11.06.2010
Po wielu miesiącach narad i dyskusji podjęliśmy decyzję o zakupie psiaka. Żona zapragnęła mieć jamniczka. Początkiem
lipca 2006 pojawił się w naszym domu maleńki szczeniak, czarny podpalany. Maleńki mieszczący się na dłoni i tylko
charakterystyczny długi ogonek zwisał poza nią. Nasza wzajemna miłość rosła wraz z nim. Nie przypuszczaliśmy, że taki
mały psiak przewróci nasze życie. Oszaleliśmy na jego punkcie. On swym małym serduszkiem odwzajemniał naszą miłość po
tysiąckroć. Smucił się razem z nami w trudnych chwilach i cieszył z naszych radości. W 5 roku życia szok dyskopatia.
Prawie 2-miesięczna walka o to, aby chodził. Zastrzyki, tabletki, masaże. Udało się. Pomimo starań po trzech latach
powtórka. Nie można było upilnować żywego sreberka, którego było wszędzie pełno. Znów walka i zwycięstwo. Olbrzymia
radość jego i nasza. Kolejne szczęśliwe lata przeplatane chorobami z których wychodził zwycięsko.
Czas niestety płynął nieubłaganie. Choroby, olbrzymie ilości leków i wiek zaczęły dawać znać. Zaczęły szwankować
serduszko, wątroba, oskrzela. Kolejne leki, częściowa poprawa i znów pogorszenie. Ostatnia wizyta u weta, zastrzyki,
nadzieja… i kilka chwil później, już w domu, odszedł przez tęczowy most do krainy szczęśliwości. Ból, rozpacz,
olbrzymia pustka i łzy. Morze łez. Nie wstydźmy się płakać po przyjacielu, który nas nigdy nie zawiódł, który nas kochał
bezinteresownie swym maleńkim serduszkiem okazując to na każdym kroku czekając na nasz powrót, w czasie zabawy, domowej
krzątaniny czy nawet snu nie opuszczając nas na krok. Pozostaną wspomnienia wspaniałych chwil spędzonych razem,
zdjęcia i nadzieja, że będzie czekał na nas i jeszcze się spotkamy.
|