Basza

Basza

W lipcu 2002 po pięciu latach bezzwierzakowstwa wzięłam wreszcie maleńką koteczkę. Jako słodki i kochany stwór pobudziła we mnie wielką miłość do kotków w ogóle. Zaczęłam żywo interesować się kotuchami, szukać w internecie stron na ich temat- tak trafiłam na kociarskie forum Rokcafe, gdzie wokół kotów kręci się świat. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc zaczęłam zastanawiać się jakby to było mieć
drugiego kotucha do towarzystwa maleńkiej. Jednak żadne z ogłoszeń o forumowych kotach nie sprawiło, że moje serce zabiłoby żywiej, aż do pewnego wrześniowego dnia… Tego dnia przeczytałam apel o Baszy,
spokojnym dorosłym kocie, którego właściciele wyrzucili wyprowadzając się. Poczułam od razu, że to będzie ten, albo żaden…

12 października 2002 pojechałam po niego do Bytomia i przywiozłam go do swego domu w Krakowie. Miał mieć 6 lat. Miał sporo więcej i koci katar, bardzo uparty i przewlekły. Na początku nie mógł się odnaleźć w nowym świecie, kupkał dookoła i płakał na oknie. Byłam wielokrotnie na krawędzi rozpaczy, ale nie ustałam w wysiłkach, za bardzo pokochałam Baszę, żeby go teraz przekreślić z powodu drobnych trudności. Wreszcie przeszło. Teraz miałam puszystego kociego dżentelmena, który obserwował ze stoickim spokojem świat swoimi żółtymi jak bursztyn oczami, lubił drapanko między uszkami, a kiedy kogoś nakłonił do tej czynności, mruczał jak wielki traktor i wystawiał różowy jęzorek. Wyglądał przy tym jak maleńki kociak :-) Pokochałam go całym swoim sercem, moja maleńka koteczka też, chociaż pan Basza nie zawsze chciał się bawić i czasami ją przeganiał łapą, fukając karcąco. Udało nam
się pozbyć kataru. Byliśmy szczęśliwi.

W czwartek Basza nie mógł chodzić. Był zesztywniały i poruszał się powolutku, przy próbie dotyku warczał i ostrzegawczo podnosił łapkę- na ile mógł. Nie ugryzłby, nie podrapał, na to był zbyt spokojny. Jego zachowanie było sygnałem jak bardzo cierpi. Wet nie mógł znaleźć fizycznej przyczyny bólu. Sugestia – może to reumatyczne? I zastrzyk przeciwzapalny, który pomógł. Tej samej nocy bawiliśmy się sznureczkiem. Basza był żwawy jak kotek. :-) Niestety. 21 grudnia rano Basza zaczął się dusić. Podjechałam do weta. Diagnoza nas przeraziła: zapalenie płuc na tle krążeniowym. Wet myślał, że termometr którego użył jest zepsuty- tak niska była temperatura ciała Baszeńki :-( Właściwie kwalifikował się do eutanazji, ale wet postanowił spróbować. Daliśmy mu sterydy, które miały działać
na obrzęk płuc. Jeśliby do wieczora się nie poprawiło, wet miał przyjechać i pomóc Baszy odejść do Krainy Wiecznych Łowów. Wróciłam z kotuszkiem do domu. Próbowałam go utulić, przykryć, ale chciał się tylko schować w kątku. Zrozumiałam, że jak dumny indywidualista, jakim zawsze był, pragnie sam stanąć oko w oko z Bogiem. Modliłam się, żeby Bóg prędzej zabrał go do siebie, żeby cierpienie się nie przedłużało… Żałowałam, że nie zdecydowaliśmy się od razu na eutanazję, przynajmniej kocur nie męczyłby się, ale było już za późno. Pozwoliłam mu ukryć się w ulubionym kątku i siedziałam przy nim, mówiąc do niego, z wysiłkiem tłumiąc łzy. Basza odszedł kilkanaście minut później. Jego oddech, niespokojny i chrapliwy, ustał.

Mój kochany kocie, Baszeńko, nigdy cię nie zapomnę, tak krótko ze mną byłeś, a dałeś mi tak wiele radości. Teraz biegasz za Tęczowym Mostem, a ja naćpana tabletkami na uspokojenie, próbuję ukoić swój żal, pisząc o tym jak cię kochałam. Koteczka mruczy i łazi nerwowo, poszukując swojego marudnego towarzysza… Wiem, że kiedyś znowu Cię spotkam, ale w tej chwili ten dzień zdaje się nieskończenie odległy. Dziękuję za wysłuchanie i proszę wybaczyć, że tak przydługo…

Paulina

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.