Ok. 3 lat temu miałam piękną szarą nimfę, która wniosła do naszego domu wiele radości. Miała na imię Polly. Często
wypuszczaliśmy ją z klatki aby posiedziała sobie trochę poza tymi kratami (była bardzo oswojona więc siedziała z nami
na oparciu fotela, sofy a nawet na czyimś ramieniu lub na kolanach).
Kiedyś wracałam ze szkoły i natknęłam się na mamę i siostrę, które wracały z zakupów. Gdy wchodziłyśmy po schodach mama
z siostrą cały czas szeptały, a ja słyszałam tylko: „Powiedzieć jej, czy nie?”. W końcu najwyraźniej się zdecydowały.
Siostra powiedziała do mnie: „Agata, Polly zdechła…” Natychmiast pojawiły mi się łzy w oczach… Upuściłam też
snickersa którego akurat jadłam, więc chyba wiadomo co potem się stało… Szybko i z hukiem wbiegłam po schodach, które
pozostały mi do przebycia. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam ją w klatce… Leżała bezbronna, z zamkniętymi oczkami i
wydawało mi się, że się uśmiechała… Zazwyczaj widać to w oczach, ale ja widziałam to w uśmiechu, jakby chciała mi
powiedzieć: „Nie płacz, bo jestem pewna że się jeszcze zobaczymy…”
|