wrzesień 1992- 8.01.2008
Tinkę kupiliśmy, gdy miałam 5 lat. Było to malutki jak chomik, czarny
podpalany kundelek- od razu wszyscy go pokochali. Po kilku dniach
okazało sie, że Tinka cierpi na bardzo ciężką chorobę szczenięcą (nie
pamiętam już jej nazwy). Dla mnie, 5-letniego dziecka, to była prawdziwa
trauma- dopiero co dostałam pieska, a możliwe, że za chwilę mi ją
odbiorą. Na szczęcie znalazł się lekarz, który zrobił wszystko, zeby
Tinkę uratować. I tak się stało!
Tinka cieszyła się dobrym zdrowiem i
naszą miłością przez wiele długich lat. W końcu posiwiała jej mordka,
oczka nie były juz tak żywe i zaczęły się kolejne kłopoty… Okazało
się, że po tej szczenięcej chorobie zostały jej okropne problemy
żołądkowe. Nie mogła nic jeść… Ale i na to znaleźliśmy sposób.
Codziennie z mamą kupowałyśmy jej świeże mięsko i gotowałyśmy przysmaki,
i Tinka znów stała się wesołym i żywym pieskiem (mimo tego, że już
mocno posiwiała). I tak mijały kolejne lata. W końcu moi rodzice
musieli wyjechać do Anglii, i zabrali mi mojego pieska. Ale widywaliśmy
ją często i cały czas była taka wesolutka i radosna…
Po świętach Bożego Narodzenia rodzice musieli wrócić do Anglii i jak
zawsze zabrali ze sobą Tinę. Tego dnia, gdy wyjeżdzali Tina była
wyjątkowo smutna- jakby wiedziała, ze już mnie więcej nie zobaczy…
Na drugi dzień po ich przyjeździe do Londynu moja mała myszka dostała
jakiegoś okropnego ataku, rodzice w nocy pojechali z nią do lekarza i
okazało się, że ma guza mózgu i trzeba ją niestety uśpić…
Tak skończyło się życie mojego malutkiego kochanego czarnego
słoneczka… Nigdy jej nie zapomnę… Była moim przyjacielem na dobre i
na złe, chociaż przez trzy ostanie lata jej życia nie miałam jej na co
dzień koło siebie, to myślami zawsze byłam obok niej…
Kocham cię Tinka! Czekaj na mnie- jeszcze kiedyś się zobaczymy…
Obiecuję!
|