2001-21.07.2011
Szamanek był naszym ukochanym Psem moim i Moich Rodziców, kiedy był szczeniakiem przyniosła go moja siostrzenica. Kochał
Nas, a My Jego. Lubił wycieczki, kąpiele, zabawy, nawet kiedy był już bardzo chory brał patyka i przynosił żeby mu rzucić.
Potrafił wysunąć miskę na środek kuchni kiedy chciał wodę i tak zabawnie podrzucał kulki (suchą karmę).
Kiedy pies miał 10 lat nagle zachorował, zaczęło się niewinnie od biegunki, potem po spacerze nie miał siły wstać.
Pojechaliśmy z Nim na nocny dyżur – diagnoza weterynarza: „niewydolność krążenia woda w płucach”. Dostał zastrzyk i leki
„Proszę przyjechać rano, ale proszę się liczyć, że Pies w każdej chwili może przestać oddychać „. Walczyliśmy całą noc.
Drugie prześwietlenie- guz w płucach nieoperacyjny. Pamiętam jak dziś słowa weterynarza – tabletki i zastrzyki do końca
życia. Pomyślałam: dobrze, skoro ludzie biorą leki czemu nie pies?
Pies miał gorsze i lepsze dni, weterynarz uprzedził „jak będzie cierpiał nie utrudniać, nie męczyć, pozwolić odejść”.
Kiedy brał leki i jadł wszystko było dobrze, choć chudł w oczach i gasł.
Nie było mnie przy nim kiedy był usypiany, byłam na urlopie wyjechałam na tydzień, choć żałowałam już od pierwszej
chwili… Co to był za urlop? Codzienne telefony i ten strach, ten straszny niepokój… Gdybym mogła cofnąć czas, to bym
przy Nim została. Miałam jeszcze tydzień urlopu, mieliśmy spędzić go z pieskiem… Zmarł po 4 dniach od mego wyjazdu,
cieszy mnie to, że jego ostatni weekend byliśmy razem, choć nie wiem czy nie byłoby nam trudniej się rozstać gdybym była
przy jego śmierci. Rozmawialiśmy w domu, że jak będzie źle i będzie cierpiał trzeba będzie go uśpić dlatego nasza decyzja
była wspólna, choć bardzo trudna. Wiedzieliśmy, że ten moment nadejdzie, nie wiedzieliśmy tylko kiedy. Choć to leki
trzymały go przy życiu, kiedy przestał brać zaczął się dusić, kiedy nie chciał jeść zostały same kosteczki, kości pokryte
skórą, głaskane i takie kochane, bo moje. Guz się rozrastał i zaczął uciskać przełyk dlatego szamanek nie chciał jeść,
Szamunia zaczęła się dusić choć jeszcze próbowała wypluć to świństwo, ale było przecież wrośnięte… I tak odeszła po 10
latach uśpiona u weterynarza choć mogła pożyć jeszcze 6 czy 8 lat, gdyby była zdrowa. Szamanek bardzo chciał żyć, jeszcze
na dzień przed odejściem kąpał się w rzece, Rodzice zabrali go na wycieczkę. Walczył z chorobą ponad dwa miesiące…
To
dzielny pies zasłużył na medal, tęczowy most i miejsce w naszych sercach. Choć dziś tęsknota me serce rozdziera, bo mego
Szamanka już przy mnie nie ma, to wierzę, że biega po łące w Raju i jest szczęśliwy z innymi pieskami. A kiedy nadejdzie
kres mych dni ostatni Szamanek wyjdzie mi na spotkanie i znów przytulę go do serduszka, bo taka była to moja pieszczoszka.
Kocham Cię Szamanku – Jola
|