Suzi

Suzi

Opowieść o Suzi

Nigdy nie byłam zwolenniczką małych ras, a tym bardziej ozdobnym piesków do towarzystwa. Suzi była prezentem dla naszej
mamy na dzień matki, tymczasem to ja najbardziej się z nią zżyłam.

Pochodziła z bardzo żywiołowej rodziny rozszczekanych i rozbrykanych yorków, które jak tajfun przemierzały wszystkie
pomieszczenia znajdujące się w domu. Była ostatnim szczeniaczkiem z tego miotu. Od pierwszych chwil swojego życia lubiła
się w nas wtulać i tak już zostało do końca. Może to dlatego że ta rozbiegana hałastra w postaci jej rodziców i cioci
uznała, że istnieją o wiele ciekawsze zajęcia niż rozczulanie się nad małą, czarną i niemrawą kulką. Nasza sunia z
początku nie zdradzała oznak żywiołowości równej swojej familii, no może oprócz momentów gdy dostawała jeść: stawała
wtedy na przednich, króciótkich łapkach, tylne zaś równocześnie podnosiła do góry i w takiej akrobatycznej pozie,
trzęsąc się wcinała, że aż miło. Ale cicha woda brzegi rwie.

Suzi wyrosła na piękną srebrno-złocistą panienkę, którą wprost roznosiła energia. Wypełniała każdą wolną przestrzeń w
naszym domu. Jako że mieszkamy w bloku, jej żywiołem był balkon, gdzie często gawędziła z o 10 razy większym od siebie
sąsiadem z góry rasy szorstkowłosej. Drugim żywiołem
naszej suni był również większy od niej pluszowy królik, którego targała niemiłosiernie, zamęczając nas wiecznymi
prośbami o zabawę. Trzeci żywioł to śnieżki. Potrafiła przez 2 godziny za nimi ganiać, bez wytchnienia i przerwy. Potem
gdy my padnięci wracaliśmy do domu, ona bez najmniejszej oznaki zmęczenia zachęcała nas do dalszej zabawy. Niedobrzyzna
uwielbiała zabierać nam kapcie (choć nigdy niczego nie zniszczyła). Strasznie ją bawiło gdy się za nią goniło po całym
mieszkaniu.

Nasza Pieszczotka była mistrzynią w przytulaniu. Potrafiła położyć się na mnie, objąć moją szyję łapkami i przytulić
pyszczek do mojej twarzy. Oczywiście nie obyło się bez całowania. Bardzo lubiłam kiedy kładła się przy mnie, cieplutka,
mięciutka, zwinięta w kłębek i tak razem zasypiałyśmy, albo gdy rozciągała się na pleckach w oczekiwaniu na drapanie po
brzuchu, że nie wspomnę o wspólnym pieszczotliwym podgryzaniu. Kiedy wracałam do domu wspólnej radości nie było końca.
Wszystkie stresy odchodziły i człowiek zapominał o bożym świecie. Ogromnie cieszył nas widok zdrowego, radosnego i
dobrze chowającego się psiaczka. Obdarzyłyśmy ją troską i miłością, którą nam z ufnością odwdzięczała.

Zginęła nagłą śmiercią pod kołami samochodu na przejściu dla pieszych 8 marca 2008 około 8:00 rano, mając niespełna
2 lata.

Bardzo mi Cię brakuje niuniu i ciężko mi wracać do domu wiedząc, że cię już nie ma.
Czekaj na mnie na Tęczowym Moście!

Marzena

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.