15 lipca 2009
Właśnie dziś odeszła za tęczowy most moja ukochana psinka Suńcia. Jej historia jest długa i bardzo smutna. Znalazłam ją
w zimę 2000 roku. Była chuda jak szkielet, pobita, wystraszona. Prawie dwa miesiące trwało, aby przekonała się, że jestem
jej przyjacielem. Nie ufała nikomu oprócz mnie. Bała się dzieci, męźczyzn, głośnego mówienia… dosłownie wszystkiego.
We mnie znalazła swoja opiekunkę, a ja w niej swoją najlepszą przyjaciółkę i towarzysza każdej chwili. Sunia tak się do
mnie przywiązała, że chodziła za mną krok w krok, a każda rozłąka choćby na kilka godzin była dla niej traumą.
Dwa lata temu zaczęła mieć problemy z oddawaniem moczu. Przeszła operację i już wydawało się, że wszystko będzie w
porządku kiedy problemy zaczęły wracać. Nagle strasznie schudła (z 10 kg na 6 kg), nie chciała jeść, siusiała krwią,
zrobił się jej jakby ropień koło kła… Diagnoza była tylko jedna: nowotwór jamy ustnej i nowotwór złośliwy pęcherza –
nieuleczalny. To był wyrok. Byłam bezzsilna. Zaproponowano mi chemioterapię, która poprawi jej standard życia –
spowoduje, że nie będzie ją bolało. Tylko tyle mogłam dla niej zrobić.
Pierwszą chemię zniosła bardzo dobrze. Czuła się
świetnie, biegała, skakała. Nikt nie przypuszczałby, że moja Sunia umiera na nowotwór. Druga chemia nie przyniosła efektu,
a zmiana w jamie ustnej ciągle rosła i rosła. Kiedy dziś pojechałam z nią do lekarza onkologa powiedział, że zmiana w
buzi połamała jej żuchwę, za kilka dni nie byłaby w stanie nic jeść… Musiałam podjąć decyzję, a eutanazja była jedynym
rozwiązaniem…
Wiem, że teraz jest jej dobrze i nie cierpi. Na pewno patrzy na mnie z góry i tęskni tak samo jak ja za nią
Żegnaj Sunieczko, bardzo Cię kocham!!!
|