Sara20


Sara #3

Historia Sary

Ja byłam wtedy przed komunią, uczęszczałam na spotkanie odnośnie tego przedsięwzięcia. Któregoś dnia Sara przyszła za
mną (tak powiedziała moja mama, ja nie pamiętam tego okresu zbytnio, utkwił mi jedynie w pamięci obraz jak już dotarła
do nas).

Pamiętam… to był wieczór, ktoś zapukał do drzwi, rodzice otworzyli. Ja wyjrzałam jedynie ze swojego pokoju. Stał tam
syn przyjaciół moich rodziców, wyciągnął ręce i pokazując nam małą, chudą i brudną psinkę. Odwróciła pyszek ku mnie
i tylko spojrzałam na rodziców, gdy zapytał: „Czy chcecie może pieska ?”. Zgodzili się, mama natychmiast ją wykąpała
i wytarła. Sarcia patrzyła jedynie spokojnie i cierpliwie znosiła wszystko. Mama położyła jej kapę w kuchni, widziałam
jej spojrzenie, jej oczka. Cieszyła się, ale ogonkiem nie machała, miała przerażenie w oczach. Owinęłam ją tą kapą,
przytuliłam do siebie i usiadłam z nią w kącie. „Może będziesz z nią spać ?” – zapytali rodzice :)
Odpowiedziałam: „Jasne!” i pocałowałam ją w główkę, mokrą :)
Od tej pory została z nami. Tata niby był przeciwko, ale jako pierwszy następnego dnia z nią wyszedł :) Z czasem rodzice
pozwolili spać Sarze w jednym z foteli, spała w nich na swojej kapie. Najzabawniejsze było jak ktoś siedział w tym
fotelu to takim słodkim wzrokiem błagała by zszedł, gdy ktoś wstał ona natychmiast wskakiwała na ten fotel. Oczywiście
mało było mi dopieszczania jej więc w nocy zabierałam ją do siebie, na łóżko. Przykrywałam kołdrą, pamiętam jak bardzo
ostrożnie i niepewnie podeszła i położyła pyszczek koło mojej twarzy przesunęłam się i położyła się na poduszce obok mnie,
ja przytuliłam się do niej i zasnęłam. Od tej pory spała zawsze ze mną.

Uwielbiała też spać pod łóżkiem mojego brata, a konkretniej- zawsze koc z jego łóżka „zwisał” i leżał na ziemi, to była
wersalka więc pewna część łóżka odstawała, kładła się pod tym. To wyglądało bardzo zabawnie, nie było jej widać.
Ale nic nie pobije tego jak zasypiała na plecach! :) tak słodko się kładła…
Na dwór chodziła najpierw ze smyczą – z wiadomych przyczyn. A później już bez, nie była konieczna, to był bardzo
podłuszny pies!

Zawsze taka pokorna, zawsze cicha i spokojna.
Taka cierpliwa dla dzieci! Oj… kochała dzieci, kochała! Zawsze biegła by powąchać, polizać, zamerdać ogonkiem. Gdy
chciała jeść tak zabawnie szturchała, by dać jej kawałek, podbierała nawet jedzenie :) jak coś jej smakowało.
Gdy wyprowadził się mój brat ja zamieszkałam w jego pokoju, a Sara dostała moje łóżko ze swoją kapą :) ZAWSZE tam spała!
Rzadko spała w kuchni- chyba że ktoś tam był…

Jak wracałam ze szkoły i ona widziała mnie z balkonu to podchodząc pod klatkę szłyszałam jej szczekanie i piski. Zawsze
mnie tak witała, nawet jak nie było mnie choćby jeden dzień (noc)!
Jak wracałam ze szkoły siadałam na pufie i ją głaskałam, przytulałam, a jak nie to wskakiwała mi na kolana i sama się
dopraszała :) Zawsze wiedziała kiedy ma przyjść, była niesamowita! Niesamowicie słodka! No nie da się tego opisać,
coś niesamowitego, sytuacje… Gdy czegoś się bała to uciekała do kogoś z nas. Nawet, gdy działał odkurzacz uciekała do
mnie… Bała się do niego podejść, wskakiwała wtedy na łóżko i przytulałam ją- wtedy nawet można było odkurzać przed jej
pyszczkiem!

Zawsze taka… cierpliwa, jakby jej nie było, zawsze mogłam wszystko przy niej zrobić. Ufała ludziom tak samo szybko jak
ja…
Mijały lata, a ona dawała coraz więcej ciepła, miłości i troski.
Zawsze była moim oczkiem w głowie, traktowałam ją jak siostrę… dziecko… była moim światem.
Zawsze gdy miałam złe dni, nie miałam nikogo ona przychodziła i najcierpliwiej na świecie kładła pyszczek na nodze i
wsiąkała moje łzy, nawet gdy popiskiwała, że chce na dwór cierpliwie leżała.
To jedynie fragmencik tego jak cudowna była!

W te wakacje jadła trawę i źdzbło wbiło jej się w dziąsło, urosła jej gulka ropna przy oczku, na skroni. Pojechałam z
nią, mama i znajomą- bardzo bliską, która była na każde zawołanie w sprawie Sary! Pani weterynarz wycisnęła Sarze to
„coś”, tak ją bolało, że nie mogłam jej utrzymać- a trzymałam ją ja (prawie na niej leżałam) i moja mama… Wyciśnięto
jej to i miała tylko zniekształcony policzek- trochę większą blizną…
Dało się wyczuć od niej nieprzyjemny zapach (miała wtedy cieczkę, myśleliśmy że to dlatego). Wchodziła po schodach
już ledwie, ledwie… Nadchodził jej dzień…
Zaczeła wymiotować, najpierw zwymiotowała białą pianią, a potem nie miała już czym- ciekła sama ślina. To był
poniedziałek, około 3.30 obudziłam się i mama poprosiła mnie bym z nią wyszła, tak zrobiłam. Doszła do miejsca,
obok kamienia na którym zawsze siadałam, a ona biegała sobie. Stanęła i zaczęła wymiotować, ciekła jej tylko ta ślina!
Wydawała przy tym okropny dźwięk, jakby się dusiła… Patrzyła na mnie tym nieprzytomnym wzrokiem, wiedziałam że to
koniec…

Pobiegłam po mamę, Sara doszła do naszej klatki, potem mama musiała ją nieść… Weszłyśmy do domu.
Sara leżała na swoim miejscu, w kuchni, i oddychała piszcząc, dusząc się, po prostu takiego dźwięku nie da się opisać…
Około 5.00 podeszła niedaleko drzwi od „naszego pokoju”, położyła się… Ja natychmiast podbiegłam do niej, ona położyła
mi główkę na nodze i leżała, ja ją drapałam za uchem i głaskałam, zaczęła spokojnie oddychać, nie na długo chwilami
tylko. Zadzwonił zegarek – oznaczał, że muszę szykować się do szkoły. Wstałam, poszłam do swojego pokoju, ubrałam się.
Wyszłam z łazienki i poszłam do pokoju po plecak… Ona podniosła pyszczek, patrzyłyśmy tak na siebie, miała takie dziwne
oczy (czerwone otoczki w oczkach oznaczających wyniszczenie organizmu – dowiedziałam się o tym po szkole). Wstała i
chwiejnym krokiem odeszła do kuchni (wcześniej napisałam smsa do znajomej, ona zadzwoniła po szkole, miałyśmy jechać do
weterynarza). Wyszłam do szkoły. O 8.43 zadzwoniła mama po numer do tej znajomej, miała spokojny głos, wiedziałam co jest
grane (ona umiera- powtarzałam w myślach…) Całe jej życie minęło mi przed oczyma. Po chwili zadzwoniłam do tej Pani…
Powiedziała mi: „Nie wiem co się dzieje z Sarą, wiem tylko tyle, że przestała chodzić, właśnie wychodzę z domu i zaraz
jedziemy”- ja już przez łzy odpowiedziałam tylko: „to koniec, prawda?”
Po tej lekcji około 9.40 zadzwoniłam do tej Pani…
„Kasiu, nie wiem jak to mam powiedzieć, Sara umarła na stole u weterynarza”
Okazało się, że mama wyniosła Sarę po stracie przytomności, zawiozły ją do weterynarza. Sara leżała na stole zupełnie
nie reagowała, poszedł po leki, wiedział, że nie ma sensu, bo leki wzmocniłyby, ale nie uzdrowiły. To był rak macicy,
praktycznie nie do wykrycia… Poszedł po leki i nie zdążył jej tego nawet podać… zmarła…
Jej ciało zostało spalone tak jak pali się ludzkie zwłoki- to najlepsze wyjście, można by ją zakopać w ogródku, ale jej
ciało mogłoby się poniewierać w razie jakiegoś odkopania…

To skrócona historia mojego czworonożnego Aniołeczka. Dom bez niej jest piekielnie pusty i brak jej zapachu. Oddałabym
wszystko, nawet swoje życie, byle móc zwrócić jej życie…
To nie był pies! To był Anioł z niebia wzięty! I miałam zaszczyt móc gościć w jej sercu…
Dziękuję Ci cudowny piesku za to życie! Za to, że byłaś w najważniejszym momencie mojego życia…
Proszę, czekaj cierpliwie na mnie… kiedyś przybędę do Ciebie…

Na zawsze Twoja!
Kasia Bandrowska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.