Podobno nic na tym świecie nie dzieje się przypadkiem.
Podobnie było z nami, moją rodziną i Sabcią.
Trafiła do nas ponad 12 lat temu, po prostu zwiała z podwórka swoich właścicieli.
Traf chciał, że właśnie wtedy stałam w bramie i trochę zdziwił mnie widok szczeniaczka, wałęsającego się z dorosłym
psem, którego już wielokrotnie widziałam. Zawołałam do niej a ona do mnie przybiegła i tak to się zaczęło…
Miałam już inne psy, ale więż jaka łączyła mnie z Sabą była wyjątkowa.
Sabcia brązowo-ruda kundelka, od małego była bardzo samodzielna, odważna. Wykazała się ogromną cierpliwością w stosunku
do mojej córki, która jest od Sabci rok młodsza.
Saba wniosła w nasze życie tyle pięknych chwil. Pamiętam zabawy z Nią kiedy była małym puchatym jak kuleczka
szczeniaczkiem, kiedy biegała za nami kiedy tylko ruszyliśmy się z podwórka, uwielbiała jeździć samochodem i patrzeć
przez szybę na zmieniające się krajobrazy.
Kiedy coś spsociła i spodziewała się kary, kładła się na plecach, do góry brzuchem, to był jej zawsze skuteczny sposób.
Z czasem zaczęła bać się burzy, zawsze wyczuwała kiedy nadchodzi, bo drżała i uciekała do domu, albo garażu.
Uwielbiała smaczne kąski, a wprost przepadała za lodami i orzechami, które chętnie rozgryzała,śmialiśmy się, że ma
w sobie coś z wiewiórki.
Jestem dorosła, wiedziałam ,że kiedyś przyjdzie nam się rozstać, o mały włos nie stałoby się to 4 lata temu, kiedy
Sabcia miała ropomacicze i uratowała ją operacja, którą przeprowadziła w Lublinie wspaniała lekarka. Całe szczęście
rana Sabci szybko się goiła i po kilku tygodniach, nie było nawet śladu na brzuszku.
Rozstanie przyszło nagle.
Sabcia traciła apetyt, była osowiała. Z początku myśleliśmy, że to niestrawność, ale kiedy było z nią gorzej
zawieźliśmy Ją z mężem w niedzielę (Zaduszki) do weta. Lekarz robił co mógł: zastrzyki, kroplówki- Sabcia jednak
słabła w oczach. Prawdopodobnie była to choroba przenoszona przez kleszcze, oprócz jednego kleszcza, którego mąż
wyciągnął poprzedniego dnia, wet znalazł jeszcze dwa.
Kiedy wracaliśmy do domu czułam, że koniec jest bliski.
Przeżywałam katusze widząc jak moja sunia się męczy. Sabcia próbowała się podnieść, a kiedy jej się to nie udawało
przeraźliwie skomlała, tuliłam ją i mówiłam do niej, to Ją uspokajało.
Kiedy wróciliśmy do domu mąż zaniósł Sabcię w pudełku do garażu. Czuwaliśmy przy niej, potem wpadła w odrętwienie,
oddychała coraz ciężej i ciężej…
Sabcia odeszła od nas około godz. 16, 2.11.2008 roku. Razem z mężem byliśmy przy niej do końca. Tylko tyle mogliśmy
zrobić dla naszego wielkiego przyjaciela.
Od tego dnia minęło zaledwie trzy dni, wciąż o niej myślę, kiedy wychodzę przed dom, mam wrażenie, że za chwilę
przybiegnie do mnie merdając ogonkiem, popatrzy na mnie tymi swoimi, mądrymi, brązowymi oczami, przewróci się na
brzuszek, domagając się czułości.
Czuje jej obecność na każdym kroku, słyszę szczekanie.
Codziennie chodzę z córką na Jej grobek, na którym stoją kwiaty i pali się znicz.
Nic nie dzieje się przypadkiem. Zwierzęta tak jak i ludzie na naszej drodze życia stawiane są przez Boga w jakimś celu,
by czegoś nas nauczyły, byśmy dzięki nim przeżyli coś pięknego, wyjątkowego.
Mam do siebie wielkie pretensje, że wczesniej nie znalazłam tych kleszczy, może wtedy Sabcia była by wciąż z nami.
Opłakujemy ją całą rodziną: ja, mąż, córka, siostra, brat i wszyscy którzy Sabcię znali.
Kochana Sabuniu wybacz mi, że nie znalazłam w porę tych obrzydliwych kleszczy i że nie byłam w stanie bardziej Ci pomóc.
Wiem, że jesteś na Tęczowym Moście i jest Ci tam dobrze, ciepło, nic Cię nie boli, masz z kim biegać po łąkach. Wiem,
że kiedyś znów się spotkamy i będziemy wtedy razem na zawsze.
Do zobaczenia ukochana Sabciu – Twoja Betka
ŚMIERĆ NIE JEST WYSTARCZAJĄCYM POWODEM, BY PRZESTAĆ KOCHAĆ!
|