14.07.2000- 16.05.2010
Rafo był wspaniałym psem, no… może trochę za bardzo rozpieszczonym. Ale zasłużył sobie na to oddając w zamian swoje
psie serduszko i bezwarunkową miłość.
Wiedziałam, że kiedyś nastąpi taka chwila, kiedy przyjdzie czas się pożegnać, ale się na nią nie przygotowałam.
Jeszcze rano i w południe Rafo biegał jak każdy zdrowy pies na spacerze bawiąc się z dawno nie widzianą koleżanką-
dobermanką. Nic nie zapowiadało tragicznego końca dnia. Późnym popołudniem zwymiotował i zrobił się bardzo słaby.
Próbował wstać, ale za chwilę znowu się położył. Na koniec strasznie się naprężył i tak przeraźliwie zaskowyczał, by po
chwili się położyć w swojej ulubionej pozycji do głaskania i tak odszedł. Byłam przy nim do końca, a on do końca merdał
ogonkiem. Głaskałam go jeszcze długo po tym jak wydał ostatnie tchnienie. Wszystko trwało mniej niż 1,5 godziny. Cały
czas zastanawiam się jaka była przyczyna. Dlaczego to małe serduszko przestało nagle bić.
Jest taka niewidzialna, silna więź, która łączy psa i jego opiekuna. Więź, którą trudno zerwać nawet wtedy, kiedy jedno
z nich odchodzi. Te wszystkie miejsca, po których razem chodziliśmy stały się dziwnie puste i ciche. Chociaż czasem mam
wrażenie, że za chwilę do mnie przybiegnie, że za chwilę mnie dogoni, bo odłączył się tylko na moment. Ale tak nie jest.
Już zawsze ze spacerów będę wracać sama, a Rafo już nigdy nie wybiegnie mi na spotkanie, wesoło merdając ogonkiem.
Został pochowany nieopodal miejsca, które często odwiedzał na spacerach. Teraz nad jego ciałkiem szumią drzewa i śpiewają
ptaki, a i ja zaglądam tam czasem.
Rafku, kochany psiaczku, dziękuję ci za bezwarunkową miłość, którą mi dałeś i za przestrzeń w domu, którą cudownie
wypełniałeś. Nigdy o tobie nie zapomnę i… czekaj na mnie na tęczowym moście
Żegnaj mój mały, wierny przyjacielu…
|