Opowieść pewnie taka jak wiele, chociaż bardzo wyjątkowa, bo dotyczy mojego przyjaciela. Dziś odszedł…
Był stary, schorowany i ciało odmówiło mu posłuszeńtwa. Musiałam podjąć decyzję: cierpieć bez niego, czy być świadkiem
jak on cierpi będąc obok… Ból jest okrutny, bo wiem, że straciłam cząstkę siebie… Mego brata, syna, cząstkę życia,
ważną cząstkę. Był ze mną 17 krótkich lat. Żył mam nadzieję szczęśliwie tak jak ja, a potem moja rodzina przy nim.
Jako dziecko moim marzeniem było mieć psa, lecz rodzice się nie zgodzili, aż do momentu gdy ojciec mojego ówczesnego
chłopaka, a teraz męża, przywiózł z pracy zabiedzonego szczeniaka (oni mieli wtedy dwa psy i w rachubę nie wchodził
trzeci pies). Zaniosłam tę kupkę nieszczęść do domu i roztopiła serca moich rodziców, został :) Dostał imię Rafi
Był kundelkiem z charakterem, jak to się mówi, nie dał sobie w kaszę dmuchać :) Uwielbiał słodycze i naszą córkę,
uwielbiał wypady na działkę i chodzić z nami na grzyby. Był mistrzem nurkowania, nie jeden kamień z dna znalazł się za
jego pomocą na brzegu.
W przeciągu tych 17 lat na palcach jednej ręki można policzyć dni, gdy nie spędziliśmy ich z nim.
Był wiernym mądrym towarzyszem dnia codziennego, wyrozumiałym, pełnym zaufania, choć czasem wykorzystującym swą pozycję
(wyjadając słodycze ze stołu, gdy nikogo nie było w domu).
Był jedyny… jedyny w swoim rodzaju, a pisać, mówić o nim mogę w nieskończoność. Nie wiem jak to będzie bez niego…
jak będzie wyglądał dzień? Kto mnie jutro przywita??? Z kim pójdę na spacer??? Kto zachrapie pod łóżkiem? Rafi bądź
szczęśliwy, spotkamy się na pewno. KOCHAM CIĘ RAPCIUSIU
|