8.12.1991 – 8.12.2005
Pewnego styczniowego poranka wyjechałem po Ciebie Osiu na dworzec w Krakowie, aby Cię powitać po długiej podróży
z Poznania. Skryty przed zimnem pod bluzą Martusi po raz pierwszy spojrzałeś na mnie. Byłem zachwycony,
czarne błyszczące koraliki figlarnie zerkały na mnie. Ten szelmowski błysk w oczach nigdy cię nie opuszczał, w czasie
zabawy i wtedy gdy wyłudzałeś od nas smakołyki. Kochałeś w domu wszystkich, z czasem przylgnąłeś do mnie,
połączyły nas długie spacery, zabawy na Błoniach i podwórku. Od młodej pani uciekałeś na noc do mnie na tapczan
i tak już zostało do końca.
Widziałem jak ostatnio opuszczały cię siły i z trwogą oddalałem od siebie myśl, że kiedyś będziemy musieli się
rozstać. To chyba instynkt sprawił, że w ostatni wieczór przed snem przytuliłeś głowę do mojej szyji i nie odsuwałeś
jej, długo pozwalając mi cieszyć się ciepłem twojego pysia… Czułeś, że żegnasz się ze swoim największym
przyjacielem, ja tego jeszcze nie wiedziałem. Nawet na drugi dzień rano, w twoje czternaste urodziny, gdy spałeś,
a ja ci składałem życzenia całując w główkę. Potem przyszło to najgorsze, telefon od Pani, przyjazd do domu…
Płakałem widząc jak cierpisz, ale nie miałem wątpliwości że to początek twojej ostatniej podróży. Odszedłeś w spokoju,
czując na swoich policzkach ciepło i łzy przyjaciela. Nie mogłem się pogodzić z tym, że już mnie nie witasz,
gdy wchodzę do domu po pracy, że wieczorem nie czuję twojego ciała przytulonego do nóg, że przy obiedzie
nie spuszczasz mnie z oka czekając na smaczny dowód przyjaźni.
Ale nie martwię się już, przecież się kiedyś jeszcze spotkamy, znowu będziemy biegać po zielonych ukwieconych łąkach,
a ty biegnąc przede mną będziesz się oglądać co chwilę czy idę za tobą. Będziesz piękny, młody i nic cię już
nie będzie bolało. Pa, pa mój najdroższy „bąbelku”.
|