Mokona

Mokona

Piszę tu tylko dlatego, aby każdy kto odwiedzi tę stronę wiedział, że Mokona była wyjątkowa, a los jej nie oszczędzał…

Mokona była suczką przygarniętą z podwórka. Na wiosnę roku 2002, w kwietniu, nakarmiłam na podwórku suczkę. Było gorąco, ona była chuda i słaba, po paru dniach szukania jej na podwórku (po uprzednim namówieniu mamy, a ciężko było, bo już mieliśmy w domu psa) znalazła ją koleżanka mamy z pracy. Gdy wróciłam ze szkoły to strasznie byłam zdołowana, bo jeszcze nie wiedziałam, że Ona jest w domu. Mama się perfidnie uśmiechnęła i powiedziała: „Czemu jesteś taka smutna? Twoje życzenie urodzinowe, mimo że późno, to jednak spełnione!”.

Na początku nie zrozumiałam, ale potem jak ją ujrzałam to serce skoczyło mi do gardła. Stała przede mną wielka, chuda, ledwo trzymająca się na łapach suczka. Merdała ogonem, jeszcze wtedy z nieznanych przyczyn strasznie krótkim. Pierwszy spacer był szokiem: ona dostała obrożę, smycz i wyszła na dwór przed blok, a jak zaczęła ujadać na wszystko co się rusza: na ludzi, na psy – na wszystkich. Jeszcze tego samego dnia przyjechał wet – nasz najlepszy, dał szczepienie przeciw wściekliźnie, pokazał jak kleszcze wyciągać i powiedział, że nie wie, czy ona przeżyje, bo jej stan jest tragiczny. Po 3 tygodniach walki o nią, stania przy niej jak je, żeby tylko coś ruszyła, Mokona dostała nowe imię, od Astora miskę i miejsce na tapczanie.

Mokona miała dni, że szczekała i ciągnęła i wtedy miewałam jej dość, ale po 6 miesiącach przestała… Mokona była kimś wspaniałym, była moją gwiazdą na niebie, moim słońcem w pochmurne dni, była wszystkim co mam! W roku 2003 Astor – pierwszy pies – został uśpiony na raka: miał przerzuty na całym ciele, nie dawał się głaskać, ani dotykać. Wtedy Mokona wykazała się też odwagą i dobrocią, chodziła od osoby do osoby i pocieszała, mimo że sama była przygnębiona. Została tylko Mokona, która z przygnębienia zmieniła się zupełnie, więc namówiłam mamę na drugiego psa, który jest właściwie siostrą Astora. Mokona miała zajęcie, bo to był 6-tygodniowy szczeniak i zaczęła zachowywać się całkiem poważnie. Ale potrafiła się i bawić, nauczyła Jeanne wszystkiego, co potrafiła.

Mokona we wrześniu 2003 roku zachorowała, wtedy jeszcze nie wiedziałam na co, ale po 2 miesiącach weterynarz orzekł, że to może być białaczka. Zrobił badania krwi, które wyszły nadzwyczaj wspaniale. Wychodziło na to, że pies jest zdrowy, jednak Mokona wyglądała coraz gorzej. Mimo, że przy każdym zastrzyku była grzeczna i nic nie robiła: stała i czekała na koniec zabiegu wiem, że ona strasznie cierpiała. Teraz serce mi się kraja, jak pomyślę ile ona wycierpiała. 7 marca 2004 roku pojechaliśmy do lecznicy całodobowej. Weterynarz powiedział, że to już koniec, że ona się męczy (byliśmy z nią, bo łapa jej spuchła i chodzić nie mogła). Po całej nocy, kiedy zrobiła jej się rana na tej łapie i przez to, że pół nocy piszczała, zdecydowałam, że ją uśpię. 8.03.2004 roku Mokona została uśpiona i nawet jej weterynarz płakał. Ja długo nie mogłam się otrząsnąć…

Jednak zdecydowałam, że jadę do schroniska i biorę psa… I wzięłam! Teraz to, że mam na głowie zawalony rok i powtórkę 2 klasy liceum i to, że mam dwa psy, trzyma mnie przy życiu. Gdybym miała więcej odwagi to pewnie skończyłabym swój żywot i dołączyła do Mokony. Teraz już po rozmowie z mamą mogę normalnie żyć, lecz Mokony nigdy nie zapomnę i wiem, że ona gdzieś na mnie czeka, a jeśli Bóg istnieje to nie rozumiem, czemu aż tak bardzo chciał ją mieć przy sobie, po prostu nie rozumiem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.