Jestem 50-latkiem z Poznania, całe moje życie przebywam z psami, nie wyobrażam sobie życia bez nich. Ostatnim którego
pochowałem był dalmatyńczyk „Markiz”.
Był cudownym, mądrym psem, niestety miał tylko 5 lat, gdy z powodu guza mózgu odszedł od nas. Pochowałem go na łące na
wzgórzu, gdzie uwielbiał siedzieć i spoglądać na okolice.
Dziś wierzę, że biega po psich niebiańskich łąkach, ale wierzę też, że wrócił do nas w ciele innego psa, którego mamy
ze schroniska, bo… „Markiza” uśpiłem 18 maja 2004r., po kilku dniach poszedłem do schroniska, by wziąść innego psa
i tu swoim radosnym szczekaniem zwrócił moją uwagę pies-mieszaniec. Gdy zapytałem o niego w administracji schroniska
powiedzieli mi, że ma około roku i trafił do nich 18 maja i że muszę poczekać do końca kwarantanny. Codziennie dzwoniłem
i pytałem się o niego, a w dniu odbioru byłem o 6.00 rano w schronisku, chociaż te było czynne od 10.00.
Dziś po 5 latach
wiem, że to właśnie „Markiz” do mnie wrócił i cieszę się wraz z nim naszą miłością. Niemniej jednak proszę umieścić jego
zdjęcie i imię na tym cmentarzu wraz z jego historią, by „mówiła” innym ludziom, że psy zawsze wracają do ludzi, których
kochają.
|