12.02.1995 – 06.11.2006
Pamiętaj o nas… My nigdy Cię nie zapomnimy…
„KOCHAĆ TO ZNACZY POZWOLIĆ ODEJŚC, NAWET ZA CENĘ WŁASNEGO BÓLU.”
Tak… stało się, umarłeś, odszedłeś w daleką drogę zostawiając nas tutaj. Tu na Ziemi, która do dzisiaj była
twoim domem…
Już od paru miesięcy chorowałeś, robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby Cię uzdrowić z tej paskudnej choroby…
miałeś raka kości w lewej przedniej nodze.
Ten paskudny pasożyt zniszczył ci życie.
Nigdy nie zapomnę twoich oczu, tak wiernych, pełnych miłości, czekających na śmierć, która w strzykawce
czekała na ten moment… moment, którego nie zapomnę do końca życia. 1,5 cm2 jakiegoś bezbarwnego płynu
pozbawiło Cię cierpienia, a zarazem pozbawiło Cię również bicia serca, tego jedynego z przerośniętymi ściankami.
Twoja biedna nóżka odmówiła posłuszeństwa, co doprowadziło Cię aż tam… na stół w lecznicy weterynaryjnej.
Dlaczego ja dalej nie wierzę, w to co się stało…? Chciałabym Cię znowu zobaczyć rześkiego, zadowolonego, wesołego…
machającego tym swoim króciutkim ogonkiem, a tym czasem ty już nigdy nie będziesz cieszył się życiem.
Już nigdy nie weźmiesz swojej ulubionej piłeczki, już nigdy nie poliżesz ręki czy twarzy człowieka.
Teraz pozostałeś tylko w naszych sercach, sercach tych, którzy Cię kochali przez cały ten czas… nigdy o tobie
nie zapomnę, od zawsze byłeś, jesteś i będziesz w moim sercu, zawsze będziesz moim ukochanym, jedynym w swoim rodzaju
pięknym sznaucerkiem z hodowli Glentana. Dlaczego to wszystko musiało się tak skończyć? Dlaczego nie mogłeś
umrzeć w spokoju? W domu najlepiej w czasie snu…, dlaczego musiałeś tak cierpieć przed śmiercią?
Nigdy Cię nie zapomnę moje ty słoneczko. Mam nadzieję, że jest ci teraz dobrze, spotkałeś zapewne swoją mamusię
i babcię… może nawet tatę i jesteś szczęśliwy. Tylko szkoda, że nas tutaj zostawiłeś takich samych.
Razem z tobą odeszła ta radość życia. Smutek zawitał w naszych sercach i nie chce ich opuścić… Co tu począć?
Jak zapomnieć i już więcej nie płakać? Jak się pozbierać i przestać rozmyślać? Dlaczego to nie jest takie proste…?
Otóż, dlatego że byłeś jedyny w swoim rodzaju, byłeś naszym przyjacielem, a moim bratem… Wychowaliśmy się razem
i razem zabiegaliśmy o względy rodziców. A teraz cóż mi pozostało? Zdjęcia, parę krótkich filmów i wspomnienia,
pełno wspomnień nieuporządkowanych, co chwilę coś nowego się przypomina, co chwilę myślę o innej sytuacji.
Ale dziękuje Ci, że byłeś, że pozwoliłeś nam przeżyć z Tobą te ponad 11 lat… szczęśliwych lat. Nie każda chwila
była cudowna, ale każda jest warta pamięci…
Schorowany, kochany piesku… bądź szczęśliwy na tej nowej drodze życia po śmierci, mam nadzieję, że poradzisz sobie
tam, po drugiej stronie… Znajdziesz przyjaciół, którzy zasłużą na ciebie i będziecie wszyscy razem bawić się,
szaleć i już nigdy nie czuć bólu…
I co teraz? Kiedy znowu się spotkamy?
Wszyscy wkoło mówią „tak dobrze zrobiliście, On już się męczył, nie było sensu przedłużać jego cierpienia…”,
ale jak można tak bez wahania i bez żadnych wyrzutów sumienia podjąć tak trudną decyzję… Twoje życie leżało
w naszych rękach, w każdej chwili mogliśmy się sprzeciwić wyrokowi lekarza, wziąć Cię z powrotem do domu,
położyć w wygodnym łóżeczku i opiekować się tobą aż do śmierci… tylko czy to, aby na pewno byłoby dobre rozwiązanie?
Może dla nas tak, ale czy dla ciebie także? I tak sporo się wycierpiałeś przed śmiercią… czy był sens,
abyśmy przedłużali to cierpienie? I tak właśnie… stało się. Zostałeś „humanitarnie pozbawiony życia”.
Kiedyś musiało się to stać, tylko szkoda, że tak szybko i w cierpieniu, zarówno twoim jak i naszym.
Eh… hasaj sobie teraz na zdrowych łapkach po zielonej łące, jedz miski pełne kiełbaski i baw się milionami
kolorowych, gumowych piłeczek i czasami wspomnij, że tu, na ziemi, byli kiedyś tacy ludzie, w których sercu
pozostaniesz, aż po wsze czasy… Którzy nigdy Cię nie zapomną… Byłeś najukochańszym przyjacielem, ze swoim
cudownym charakterem… Nigdy nikt Cię nie zastąpi… Zawsze znajdzie się dla Ciebie osobne miejsce w naszych sercach,
którego nikt nigdy nie zajmie… Będzie tylko twoje do końca naszych dni i jeszcze trochę – Żegnaj Ferusiu…
|