Dakotka |
Od zawsze marzyłam o rottwailerku. Więc Dakotka była moim długo wyczekiwanym pieskiem… Gdy pierwszy raz wzięłam ją na ręce od razu ją pokochałam, gdy tylko przekroczyła próg mojego domu od razu wiedziała komu ma się przypodobać (mojej mamie) – od razu podskoczyła do niej i zaczęła ją lizać merdając swoim ogonkiem !!! Na początku naszej wspólnej drogi Dakotki, mojej i mojego męża nasza kluseczka, bo tak ją często nazywaliśmy, bała się nawet zejść ze schodów… Nasza Dakotka nie była typowym szczeniaczkiem – od poczštku grzeczna, spokojna. Pomimo, że była szczeniaczkiem od razu wiedziała, że potrzeby swoje ma załatwiać na dworzu, nigdy nie gryzła niczego i nie łobuzowała. Po prostu ideał… W przeciągu 1 miesiąca nauczyła się kilkunastu komend typu: łapa, leżeć, daj głos, siad, turlaj się, zdechły pies, czołgaj się, odbij piłeczkę noskiem, itp… I wszystko pojmowała w mig. W miarę upływu czasu dojrzała, była mądrzejsza- po prostu rozumiałyśmy się bez słów. Nigdy nie mieliśmy z nią problemów, pozostawała sama nawet na cały dzień. Wszyscy byli pod wrażeniem naszej Dakotki, była ułożona, mądra, sierść aż jej błyszczała- po prostu okaz zdrowia. Dla niej nie ważne było, że się przeprowadzaliśmy w tą i z powrotem dla niej ważne było, by cały czas być z nami… Po 6 wspólnie spędzonych latach nasza Dakotka zachorowała- tak nagle… Okazało się, że to ropomacicze… Usunięto jej macicę(ogromnej wielkości)- wyniki nie były dobre… Dakotka po operacji była taka dzielna, pomimo ogromnego bólu i otępienia wstawała na nogi, aby wyjść na dwór. Wszystko było na dobrej drodze, powracała do zdrowia, ale niestety nie trwało to długo: odezwała się zainfekowana śledziona. Dakotka z ledwościš utrzymywała się na nogach- decyzja pani weterynarz: natychmiastowa operacja, bo bez tego… Kiedy zostawiliśmy ją w lecznicy, gdy już usypiała pod wpływem narkozy, w myślach z nią się żegnałam. Byłam, pewna Nadal mam ją przed oczami, to dla mnie takie ciężkie… Wybiegłam do samochodu i płakałam, płakałam, płakałam… Kolejne tygodnie: my i nasza Dakotka. I tony zastrzyków, i codzienne kroplówki- wszystko to znosiła tak dzielnie, Znowu gojenie, ból… Wychodziła z tego, ale potem słabła… Ponieważ pracowaliśmy z mężem prosiłam siostrę, W ten fatalny dzień (13.09.2007) wychodząc do pracy widziałam w jej oczkach ból… ogromny ból… Pocałowałam ją Gdy ją zobaczyłam leżącą i zimną- serce o mało mi nie pękło, bo straciłam największy skarb- oddanego przyjaciela Mamy nadzieję, że nasz skarb biega sobie teraz beztrosko po tęczowym moście, bez bólu i cierpienia. Chciałabym Do zobaczenia kluseczko… |