Mój Brutusek miał 8 lat, zmarł 3 dni temu…
Na początku był to niewielki guzik, taki tam mięśniak, niby nic, a się okazało po
wielokrotnych wizytach u lekarza, iż jest to nowotwór. Robiliśmy wszystko aby go
uratować, woziliśmy od jednego weterynarza do drugiego, ale bez skutku. Nowotwór zaczął bezlitośnie atakować łapki,
żołądek itd. Leżał na łóżku i błagał swoimi cudnymi oczętami: pomóżcie mi ja tak cierpię. W nocy zaś skomlał z bólu,
aż serce się krajało . Jednakże po ostatniejwizycie u weterynarza rokowania były nie dobre… Powiedział, że jeżeli
będziemy go dalej faszerować chemią to będzie bardzo cierpiał.
Decyzja była nieodwołalna, nie chciałam wraz z rodzicami, aby Brutalek cierpiał i postanowiliśmy ulżyć mu w tym
cierpieniu. Nie wiem czy dobrze zrobiliśmy, ciągle kłębią mi się myśli, że może by przeżyła, że może by lepiej było,
chociaż lekarz powiedział że nie ma szans…
Dziś jest drugi dzień jak nie ma z nami Brutuska, tak jest smutno bez niego, nikt z nas nie może znaleść miejsca, czuje
się pustkę. Nie wita nas jak wchodzimy do domu, nie czeka już na nas, nie merda swym pięknym ogonkiem, nie przyjdzie,
nie przytulimy już go, nie ucałujemy, nie pogłaszczemy po brzuszku, nie ma tej biało-czarnej mordeczki, która zawsze
była z nami. Tak nam jego brakuje, że się go szuka po kątach. Mama nawet myślała, że biega po podwórku, ale to nie on.
Odszedł na zawsze, pozostał po nim tylko kocyk i piłeczka.
Brutusku tak nam TĘSKNO za Tobą :( Tak bardzo Cię Kochamy :( Zawsze będziesz w naszej pamięci, bo nikt Ciebie nie
zastąpi, żaden inny piesek. Piszę to, a łzy mi płyną po policzku. Wiem, że to zwierzę, ale wkońcu to był członek rodziny,
to był nasz przyjaciel. Leży pod brzózką u babci, zawsze tam lubił biegać.
|