BOMBELEK trafił do nas jak był szczeniaczkiem i to był zupełny przypadek. Po niespodziewanej śmierci Dziadka w 1994 r.
nie myśleliśmy o niczym innym, wszyscy byliśmy zdruzgotani. Pamiętam, że wyszliśmy z domu razem z Mamą, żeby załatwić
jakąś sprawę i w połowie drogi spotkaliśmy naszą sąsiadkę, dobrą kobietę tylko trochę zdziwaczałą. Zaczęliśmy rozmawiać
i nagle spod kurtki wyjrzał nosek i przestraszone oczka – to był mały szczeniaczek. Jak Go zobaczyliśmy serca nam
urosły- taki był śliczny. Sąsiadka niewiele mówiąc wyjęła go i dała mi na ręce mówiąc, że
od dzisiaj to nasz piesek. Z początku mówiliśmy, że nie chcemy psa, ale ona nie chciała nas słuchać i poszła dalej
pozostawiając nas z małym szczeniakiem na rękach. Poszliśmy dalej, a On z nami. Tak zaczęło się nasze wspólne 15 lat
razem.
Bardzo był zaniedbany jako szczeniaczek, bardzo wychudzony. Towarzyszył nam zawsze i wszędzie. Wiem, że miał dobry dom i
dobre życie. Razem wyjeżdżaliśmy na wakacje, razem spędzaliśmy wspólnie wolny czas. On to uwielbiał. Był bardzo żywotnym
pieskiem. Kochał piłki, szczególnie te piszczące. Uwielbiał kopać za kamieniami, jak tylko jakiegoś kamyka wykopał
przynosił pod nogi, patrzył się prosto w oczy i szczekał, żeby tylko wziąć do ręki i rzucić gdzieś daleko. Kochał biegać
za kamieniami, patykami, piłkami, mógł tak biegać godzinami. To był cudowny czas. Pamiętam jak poszedłem do szkoły
średniej, potem na studia, a On zawsze czekał, czekał dopóki nie wróciłem ze szkoły. Kładł się przy drzwiach i patrzył
się w nie aż nie wróciłem. Kiedy przychodziłem do domu witał się radośnie ze mną, bawił się, a potem spokojnie kładł się
spać wiedząc, że wszyscy są w domu. To były cudowne lata i nigdy się nad tym nie zastanawiałem jak to będzie, gdy Jego
zabraknie. To było po prostu nierealne, aż do dnia, gdy zapadł na niewydolność serca i niewydolność wątroby. Zaczął się
czas lekarzy i kliniki. Dostawał lekarstwa, które pomagały Mu oddychać oraz takie, które osłaniały watrobę przed dalszym
uszkodzeniem. My bardziej przejmowaliśmy się tym wszystkim niż On, bo On nadal kopał za kamieniami i był skory do zabawy.
Z chęcią wychodził na podwórko i szukał gdzie tu jeszcze wykopać dziurę.
Przełom sierpnia i września 2009 roku był w moim życiu najbardziej dramatyczny. Pewnego sierpniowego słonecznego dnia jak
co rano wstałem do pracy i zszedłem na dół. Kiedy wszedłem do salonu i usiadłem na sofie BOMBELEK przybiegł i wskoczył
na kanapę, żeby się ze mną przywitać, zresztą jak co rano. Po ceremonii przywitania i radosnego machania ogonem zeskoczył
i podreptał na swoje stałe legowisko. W pewnym momencie, gdy dochodził do komody stracił możliwość oddychania, stał
przerażony, spojrzał się w moje oczy i osunął się na posadzkę. Nie zastanawiając się nad tym podbiegłem do Niego,
chwyciłem go w swoje ramiona i pobiegłem szybko do garażu. Tak jak stałem w dresach i pantoflach. Kiedy dojechaliśmy do
kliniki z trudem łapał powietrze, ale wtedy coś we mnie pękło, zdałem sobie sprawę, że On powoli odchodzi. Kiedy
wbiegłem do lekarza szybko został podłączony do tlenu i dostał nitroglicerynę pod język. Znów byliśmy razem Ja i On-
tylko my. Łzy płynęły mi po twarzy i skapywały na podłogę, a on walczył o życie. Wtedy w myślach prosiłem Boga, żeby dał
mu czas, żeby dał nam czas na pożegnanie. Bóg mnie wysłuchał. Tego dnia większą jego część spędziłem w klinice, ale po
tym incydencie doszedł do siebie na tyle, że wróciliśmy do domu. Był bardzo osłabiony, ale zastrzyki wzmacniające, tlen
i nitrogliceryna uczyniły cuda. Na drugi dzień znów zaczął biegać i dokazywać, choć wszyscy mówili do niego „BOMBI, zwolnij,
Tobie nie wolno biegać”, ale On wcale nas nie słuchał tylko żył pełnią życia. Zaczął się wrzesień, a wraz z nim nasze
zmartwienie i obawa, że nadchodzi czas pożegnania. BOMBI słabnie z dnia na dzień, ledwo trzyma się na łapach, ma problemy
z załatwianiem, chodzi jak pijany. 4 września przestaje jeść, tylko pije samą wodę. 5 września przestaje pić, tylko leży
pod stołem i patrzy się na mnie. 6 września, tj. w niedzielę, wcześnie rano jedziemy z BOMBIM do kliniki, jest bardzo
słaby. Pytam się lekarza czy jest jakaś nadzieja na to, że BOMBELEK wróci do siebie. Wtedy lekarz mi powiedział że nie ma
już żadnej nadziei. Musiałem podjąć decyzję o eutanazji. To najgorsza chwila mojego życia, jak mam podjąć decyzję o
śmierci kogoś kogo kocham, kto mi ufa- jak? Ale kiedy spojrzałem w jego oczy to wiedziałem i On też. Kiwnąłem głową, bo
łzy płynęły same i zaczęła się cisza śmierci…
Dzisiaj po miesiącu od tego wydarzenia łzy dalej płyną, a oczy wypatrują, że zaraz przybiegnie się przywitać, że czeka
jak wrócę. Dziękuję, że los dał nam BOMBELKA, że spotkaliśmy się na wspólnej drodze i ciągle mam w pamięci ten czarny
pyszczek i wystraszone oczka spoglądające zza kurtki.
|