Bary. Mój przyjaciel, skarb, powiernik, moje kochanie. Kiedy przypominam
sobie chwile z nim spędzone, stają mi w oczach łzy. Ruchliwy, skoczny,
radosny, szczęśliwy, duży szaleniec-mieszaniec. Przez ponad 11 lat Baruś
nie potrzebował pomocy weterynarza. Nie chorował. Dopiero w lecie,
podczas dwunastego roku jego życia, dotknęła go choroba. To był rak.
Budziły mnie jego nieme skamlenia, psi płacz. Pomimo interwencji
weterynarza, troski całej rodziny i rzeki łez nie dało się go wyleczyć.
Baruś odszedł. Łzy, żal, rozdzierający ból w środku, niemoc. Rak odebrał
mi najlepszego przyjaciela jakiego kiedykolwiek miałam.
BARY – NA ZAWSZE W MOIM SERCU!
|