16.06.1993 – 17.11.2008
Amik tak zdecydowaliśmy: /z łac./ Amicus to przyjaciel.
Misio – zdrobnienie
W pewien słoneczny, lipcowy dzień przybyłeś do nas. Taki malutki, bezbronny, kilkutygodniowy prezent z zawiązaną na
szyi czerwoną kokardą. Trochę bezradny, nie wiedziałeś co Cię spotka w nowym, nieznanym świecie.
Spędziłeś z nami tyle wspaniałych psich lat. Wspólne wyjazdy do lasu, nad jezioro, wypady za miasto, prawie zawsze
jeździłeś wszędzie tam gdzie my.
W domu nigdy nie zostałeś sam, gdy nas nie było towarzyszył Ci kotek znajda, przygarnięty z podwórka w listopadzie
1998r. Razem bawiliście się, czasem wyrwałeś mu pędzelek sierści, ale mieliście wspólną miskę, kocyk i siebie.
Nigdy żaden z was nie był sam.
W 2003 roku przeszedłeś operację na łapce. Rósł Ci brodawczak. Powiększał się z dnia na dzień, ale trafiłeś do
wspaniałego weterynarza, p.Ireneusza, który go usunął. Wróciłeś do domu i po kilku tygodniach łapa się zagoiła.
Dalej wiodłeś swoje psie życie, bawiłeś się piłeczkami, biegałeś za kotem, pilnowałeś nas przed obcymi.
Tak było do września 2005r. Wtedy pierwszy raz zemdlałeś. Zdaniem weterynarza /innego/ było to osłabienie.
Cóż… dostałeś dwa zastrzyki i do domu. Gdybyśmy wtedy wiedzieli, że to może być serduszko???
Było dobrze do stycznia 2006r. Wtedy tak strasznie zawyłeś i zemdlałeś nam po raz drugi. Tym razem pojechałam z Tobą
na drugi koniec miasta. P.Ireneusz osłuchał Twoje serduszko, prześwietlił i postawił diagnozę zespół sercowo-płucny.
Całą noc czuwaliśmy przy Tobie, być może mogła to być ostatnia noc twojego życia. Ale z dnia na dzień Twój stan się
pomalutku polepszał, ponad miesiąc trwała walka o Twoje małe życie. Nabierałeś sił, kaszel ustępował, jeździłeś na
zastrzyki, brałeś leki. Byłeś chory ale walczyłeś, miałeś siłę i chęć do życia. Znów jeździliśmy razem na wycieczki.
Czasami dopadały Cię ataki kaszlu i wtedy zaliczaliśmy kolejne wizyty u weterynarza.
Powoli traciłeś wzrok, Twoje oczy stały się jakby zamglone, ale dalej byłeś naszym wiernym, kochanym psiakiem.
Potrafiłeś się cieszyć, merdać ogonem, radośnie zaszczekać, czasem powarczeć.
Dni mijały, tego lata nie pojechaliśmy już nigdzie. Byłeś psim staruszkiem, nie miałeś za bardzo siły biegać, szybko
się męczyłeś. Żebyś nie spadał ze schodów wynosiliśmy Cię na dwór. Już tylko do ogródka, nie miałeś siły na dalsze
spacery. Z tęsknotą patrzyłeś w kierunku ulicy i pobliskiego parku. Bałeś się zostać sam w domu, ustaliliśmy dyżury,
zawsze ktoś był z Tobą. Dużo spałeś, rzadko miałeś ochotę na zabawę, ale nie opuszczała Cię psia radość na nasz widok.
Kryzys przyszedł nagle… Rano, jak co dzień wyniosłam Cię do ogródka, a dwie godziny później miałeś bezwładne łapki,
nie mogłeś ani wstać, ani chodzić, wiedzieliśmy już, że odchodzisz od nas na zawsze. W Twoich małych, zawsze wesołych
oczkach widać było cierpienie i ból. Decyzja o uśpieniu to najtrudniejsza decyzja, jaką podjęliśmy, lecz wiedzieliśmy,
że tak będzie lepiej.
Pożegnaliśmy Cię 17.11.2008. Tak spokojnie zasnąłeś i zapewne biegasz już po Tęczowym Moście, wśród łąk i kwiatów, ale
w naszych sercach pozostaniesz na zawsze. Żegnaj nasz wierny, mały przyjacielu.
Zostały tylko wspomnienia i tęsknota…
|