Naszą króliczkę kupiliśmy kiedy miała trzy lub cztery miesiące, było to około wielkanocy w 2002 roku. Sprzedała nam ją
koleżanka, która już miała jednego królika. Gdy kupiła drugiego okazało się, że nie przypadły sobie do gustu. Za każdym
razem kiedy króliczki walczyły ze sobą owa dziewczyna rozdzielała je i karciła tylko nutkę. Biła ją po nosie.
Zdecydowaliśmy się więc ją odkupić.
To było wspaniałe zwierze, ale uraz po biciu pozostał jej na zawsze. Za każdym razem kiedy ktoś chciał dotknąć jej
pyszczka gryzła. Dawała się głaskać po głowie i grzbiecie, tylko nos trzeba było omijać dla własnego dobra ;) Mimo
wszystko była kochana. Nutka najbardziej była zżyta z moją mamą, to z nią spędzała najwięcej czasu, to jej ufała.
Wystarczyło, że mama powiedziała hop, a ona już siedziała obok niej na łóżku i chciała żeby ją głaskać. Ten widok był
niesamowity. Przeważnie wtedy króliczka wyciągała nogi, albo rzucała się na plecki.
Kiedy zamykaliśmy ją w klatce (głównie wieczorem) zawsze kładła się tak, żeby widzieć mamę robiącą kolację lub oglądającą
telewizję. Nutka uwielbiała słuchać muzyki (stąd jej imię), najbardziej lubiła Elvisa i Chojnackiego ;] bujała się w rytm
muzyki. Była taka pocieszna.. Kiedy ktoś robił coś nie tak jak chciała tupała z całej siły tylnimi nogami. Uwielbiała
też gryźć ścianę i chować się za fotelem. Była bardzo czystym zwierzakiem, załatwiała się tylko do kuwety. Zawsze była
pełna życia, lubiła się bawić i psocić.
Jakiś czas temu błysk w jej oku zgasł… Poważnie zachorowała, nie miała siły jeść, chodzić. Zaczęły pojawiać się ataki
drgawek, paraliż kończyn, to wyglądało tak okropnie. Do tej pory ciężko mi o tym myśleć, pisać… Zaniosłam ją do
weterynarza. Najpierw myśleliiśmy, że to padaczka i na to ją leczyliśmy. Dostawała relanium, leżała jak naćpana pół dnia,
nie było w niej życia, tylko puste spojrzenie w dal. Nie miała nawet siły napić się wody, musiała ją unosić do miski,
żeby mogła się napić. Pomimo tego, że tak strasznie słaba była zawsze znalazła siłę, by odwrócić się tak żeby patrzeć na
moją mamę. Po paru dniach zdecydowaliśmy się uśpić naszą pociechę. Nie chcieliśmy żeby się męczyła.
Po sekcji zwłok
okazało się, że te ataki były spowodowane rakiem, który zaatakował układ nerwowy. Poza tym zaatakował też nerki i płuca.
Pożegnanie było okropne, wszyscy płakaliśmy jak małe dzieci, a najgorszy był moment, kiedy musieliśmy ją zostawić u
weterynarza i wyjść. Cieszę się tylko, że nie czuła bólu. Dostała zastrzyk i po prostu usnęła. Pani doktor powiedziała,
że była bardzo spokojna w swoich ostatnich minutach życia. Schowała pyszczek między łapkami i odeszła. To było 2 miesiące
temu.
Żyła 7 lat. Kochamy ją i tęsknimy nadal. Zapisała się na zawsze w naszych sercach. Spoczywaj w pokoju nasz kochany
mały przyjacielu. Kiedyś się jeszcze spotkamy…
|