2011 rok był dla nas rokiem pełnym emocji: dobrych i złych. W naszym domu pojawiło się nowe życie (urodził się nasz
Synek) i zgasło inne życie (umarła moja kicia Zuzia). Miała prawie 13 lat. Była zdrową, radosną kotką perską. Nigdy nie
chorowała.Traktowana była przez nas jak dziecko, dopóki prawdziwy bobas nie pojawił się w domu. Była prawdziwą damą,
wrażliwcem i oddaną Przyjaciółką. Ona pierwsza biegła do mnie reagując na mój płacz, wąchała moje łzy, broniła mnie jak
pies. Pojawiła się w moim domu 8 maja 1999 roku. Był to rok dla mnie bardzo trudny. Kicia miała być lekarstwem na moje
smutki. Długo szukałam koteczki perskiej niebieskiej, aż wreszcie się udało.
W styczniu 2011 roku poddałam Ją sterylizacji. Lekarz weterynarii (podobno bardzo dobry) zapewniała mnie, że
sterylizowała już kotki starsze, nawet 16-letnie. Zuzia zniosła zabieg wspaniale, rany goiły się szybko, a Jej
przywiązanie do mnie zaraz po operacji było jeszcze większe. Spała ze mną wtulona albo z głową na mojej głowie. Podczas
zabiegu okazało się, że na jajniku była ogromna torbiel. Usunięto też guzki przy sutkach, które wyczuwałam. Zostałam
zapewniona, że to wodniaczki.
W czerwcu Zuzia zachorowała na infekcję wirusową, pierwszy raz w swoim życiu. Załamanie nastąpiło w sierpniu – krew w
moczu (diagnoza:SUK). Po zastrzykach i antybiotyku nastąpiła poprawa. Niestety, w grudniu krew w moczu znów się pojawiła.
Zuzia bardzo schudła. Na koniec swojej choroby ważyła 1600g. Miała bardzo wysoki mocznik we krwi (mocznica), a badanie
usg wykazało bardzo zniszczone nerki i guza na jednej z nich (był widoczny „gołym okiem”, gdy schudła). Nie pomogły
kroplówki, które robiłam również sama w domu. Do dziś nie mogę uwierzyć, że mogłam wkłuwać się w Jej schorowane ciało
bez lęku, bez drżenia rąk. Pojenie i karmienie strzykawką też nic nie pomagało.
Domyślałam się, że Zuzia odchodzi. Mruczała i miaukała coraz ciszej. Do końca próbowała wskakiwać na łóżko. Ostatni raz
popatrzyła na balkon i ptaki w karmniku. Miała zachcianki żywieniowe bardzo niespotykane do tej pory. Mimo ogromnego
osłabienia czołgała się w nocy do naszej sypialni, by usnąć na swoim posłanku w naszym towarzystwie. Nawet nie wiem, jak
udało się Zuzi do nas przyjść ostatniej nocy. Chyba za sprawą ogromnej woli życia.
16 grudnia, tydzień przed świętami, podjęłam bardzo trudną decyzję. Nie mogłam patrzeć, jak załatwia się pod siebie, nie
je, nie pije i próbuje ułożyć się tak, żeby nie bolało. Była już prawie nieobecna, kiedy przyszłyśmy do gabinetu
weterynaryjnego. Leżała obojetnie, kiedy się z Nią żegnałam. A gdy odchodziłam, resztkami sił zmieniła pozycję, by na
mnie ostatni raz spojrzeć, mętnym wzrokiem. Nigdy, przenigdy nie zapomnę tego spojrzenia. Jeszcze raz się pożegnałyśmy.
Nie zostałam z Nią do końca, bo mój krzyk i płacz mógłby zakłócić Zuzi odchodzenie na tamtą stronę. Moja ukochana
przyjaciółka ma swój grób. Na wiosnę ogrodzę go płotkiem i posadzę kwiatka. Moja pamięć o Niej będzie trwała wiecznie,
bo łączyła nas bardzo mocna więź i ogromne uczucie. Gdybym mogła cofnąć czas…nie poddałabym Zuzi sterylizacji. Ten
zabieg spowodował najprawdopodobniej przerzuty nowotworu i skrócił życie mojej Przyjaciółce. Mam żal do lekarki, której
zaufałam, że nie zrobiła Zuzi podstawowych badań przed operacją, tj.usg i badań krwi i że nie zbadała zmienionych
chorobowo tkanek. Wiem, że mojej Przyjaciółce nie wrócę już życia…Czuję ból, pustkę, tęsknotę, złość, mam wyrzuty
sumienia i nie potrafię się pogodzić z tym, co się stało. Miała zdrową wątrobę, silne serce, dobrą morfologię krwi,
wszystkie zęby (i zdrowe) oraz wielką wolę życia,…tylko nerki przestały pracować. Teraz wiem, że KOTY CHORUJĄ SKRYCIE,
ABY NIE BYĆ WYRZUCONYMI ZE STADA. KIEDY ZAUWAŻALNE SĄ WYRAŹNE OBJAWY CHOROBY, CZĘSTO JEST ZA PÓŹNO NA POMOC. Tak było z
Zuzią. Mimo toczącego Ją nowotworu bawiła się jak kociak i nie miaukała z bólu. Cierpiała w milczeniu do końca, choć,
jak twierdził lekarz weterynarii, musiała odczuwać straszny ból. Nikt z nas nie miał pojęcia, że jest tak ciężko chora.
Jak bardzo żałuję, że w tym ostatnim roku tak mało spędziłyśmy razem czasu. Najpierw poszłam do szpitala, bo Synuś
chciał już być z nami. Potem okazało się, że nie akceptujesz noworodka i na pewien czas nas rozdzielono (to był dopiero
dramat i łzy!!!). W lato miesiąc czasu spędziłam z synkiem w szpitalu, a następnie musieliśmy pojawić się tam znów, na
badaniach.
Dziękuję Ci za przyjaźń i wszystkie cudowne chwile razem spędzone, kochana Zuziu…
Bardzo Cię kocham, nigdy o Tobie nie zapomnę. Brak mi Ciebie, ale wiem, że już nie cierpisz i jak kiedyś gonisz motyle…teraz za Tęczowym Mostem.
Zuzunia była wyjątkową kotką. Nigdy żadna inna mi Jej nie zastąpi.
Miała prawie 13 lat, kiedy zgasło w Niej życie.
|