Topaz |
Był to czarny koteczek przygarnięty z giełdy dla zwierząt. Jak każde małe kocię rozrabiał na całego i z każdej najdrobniejszej nawet rzeczy umiał zrobić zabawkę dla siebie. Interesowało go wszystko w tym wielkim świecie, ograniczonym jednak do piętrowego mieszkania. Na dwór wychodził na krótko i zawsze na smyczy, bo mieliśmy sąsiada, który nienawidził zwierząt. Topaz najbardziej lubił dokazywać z suczką Toscą, która też była młodziutka i skora do figli. To co wyprawiali razem nie da się opisać- te zapasy, zabawy w chowanego, walki na „śmierć i życie” z grożnym warkotem wydobywającym się z psiego gardła i dzikim syczeniem kota. Oczywiście każde wychodziło z takiej walki bez najmniejszego uszczerbku na zdrowiu i urodzie, ale znajomym zapierało dech. Zwierzaki żyły, wbrew powiedzeniu, w wielkiej miłości, jadły z jednej miski i spały wtulone w siebie. Szczęście nie trwało jednak długo. Zaczęło się od zwykłej anginy, która okazała się początkiem końca.
Niedługo po wyleczeniu gardła Topaz przestał jeść, zaczął coraz bardziej niknąć w oczach, nie chciał się już bawić. Jego piękna lśniąca sierść stawała się matowa, a wesołe, żółte oczy traciły blask. Nie pomagały lekarstwa, witaminy i odżywki. Pamiętam, że był początek lutego kiedy jak grom z jasnego nieba spadł na mnie wyrok- białaczka lub koci aids- obie choroby nieuleczalne, zawsze śmiertelne i mogące zagrażać moim pozostałym zwierzętom, a nawet mi. Topaz zasnął spokojnie na moich rękach, może trochę przeszkadzał mu mój niepohamowany płacz. Byl luty, ziemia skuta mrozem, więc nie ma nawet grobu. Wierzę jednak, że czeka na mnie na Tęczowym Moście i mimo, że był u mnie niespełna rok będzie mnie pamiętał tak jak ja nie zapomnę o nim. Do zobaczenia koteczku. |
Aneta ( bio04@interia.pl ) |