28.02.2002 – 04.05.2007
Rufin był mądrym, wspaniałym kotem. Tak ufnym jak żaden inny. Kochał nas wszystkich bezgranicznie. Zawsze wychodził
na powitanie, gdy ktoś z nas wracał do domu. Nawet u weterynarza był spokojny, jeżeli mógł być badany w takiej
pozycji: Rufin stoi na tylnych łapkach, opiera się przednimi na moim ramieniu, a wet go bada.
Był też zdrowy, pomijając jedno użądlenie przez osę i jedną próbę latania, która skończyła się rozbitą brodą i
skaleczoną łapką (4 piętro!). Był zdrowy, aż do ostatniego długiego majowego weekendu. Dobrze, że wtedy nie
wyjechaliśmy. W ostatnią niedzielę kwietnia zauważyłam, że dużo czasu spędza w kuwecie, ale bez efektu. Pojechaliśmy
do weta. Pęcherz był pełny, ale mocz nie mógł samoistnie wypłynąć. Rufin dostał zastrzyk, który niewiele pomógł.
Po południu podałam mu jeszcze pół pastylki No-spa, dalej bez efektu. Wieczorem znowu lecznica. Pęcherz opróżniono.
W poniedziałek po badaniu moczu (struwity) założono Rufinowi cewnik. Zadziałał. Rufin miał nosić go do czwartku,
ale w czwartek wet zdecydował, że jeszcze jeden dzień. Jaki on był grzeczny! Tak, jakby wiedział, że nie powinien
zbyt wiele chodzić, bo przecież mocz cały czas wypływał. Leżał spokojnie albo na swoim kocyku, albo na pieluszce pod
kaloryferem.
W piątek rano Rufin wpadł we wstrząs. Mocz zatrzymał się całkowicie. W tym dniu byliśmy w lecznicy cztery razy.
Nawadniano go, dostawal zastrzyki ogrzewające, bo temperatura ciała bardzo mu spadła. Cewnik wyjęto.
Niestety w piątek po południu Rufin odszedł. W domu i bardzo krzycząc. Do dzisiaj mam w uszach jego krzyk.
I do dzisiaj nie wiem, dlaczego zdrowy, wspaniały kot tak szybko odszedł. Gdzie popełniono błąd? Może złe leki,
może zbyt mocna narkoza? Mój partner mówi, że w piątek spojrzał w oczy kota i zobaczył w nich rezygnację.
Rufin się poddał. Dlaczego? Nie wiem, po prostu nie wiem.
Pochowałam go w ogródku.
Żegnaj Rufinku!
|