Kita |
? – 13.02.2005
Był początek listopada, kiedy jacyś „dobrzy” ludzie podrzucili Kitę na naszą klatkę, było już zimno więc nie sposób było zostawić takiego biadaka swojemu losowi. Mimo groźby różnych tajemniczych kocich chorób (mamy już kocura emeryta) zabraliśmy Kitę do nas, nakarmiliśmy i tak została z myślą, że znajdziemy dla niej dom. Wyleczyliśmy ją ze świerzbowca i w końcu znalazł się dla niej dom, w Komorowie, z ogródkiem i inną kocicą. Szkoda było nam się rozstać z Kitą: uroczą przylepą, ale z myślą że tam będzie jej lepiej postanowiliśmy ją wysterylizować, żeby nowym właścicielom nie robić kłopotu. Prosty zabieg przecież… i zeszłej środy została wysterlizowana, od tamtej pory nic nie jadła, nie piła, koło piątku przestała nawet chodzić z miejsca w miejsce. Codziennie chodziliśmy z nią na zastrzyki z antybiotyku, „lekarzom” nie wydawało się że coś jest źle? Dziś rano było tak źle że mama pobiegła z nią do całodobowej!!! „kliniki” w której był wykonany zabieg, nikogo nie było. Ja pobiegłam do Citovet’u na Krypskiej, całodobowego!!! pogotowia dla zwierząt, gdzie oczywiście nikogo nie było, przerwa do 9 rano, stałam więc pół godziny pod drzwiami aż pojawił się „doktor” K. Zmierzył Kicie temperaturę i stwierdził że może to, a moze tamto, a może niewydolność serca i że pobierze analizy i może po południu będą wyniki, po czym zadzwoniła jego żona i wdał się z nią w pogaduszki, wertując przy tym notatki… Czyżby nie wiedział jak się pobiera krew? Nie mogłam już patrzeć jak ona się straszliwie męczy, poszłam płakać na korytarzu, chwilę potem wyszedł brat i powiedział, że idziemy stąd. Raptem „lekarz” się zainteresował. Podjechaliśmy do „lecznicy” na Igańskiej (tam była operowana) i tam też staliśmy pod drzwiami, bo nikogo nie było, to nic że to klinika całodobowa!!! Nawet nie wiedziała, że kot może wydawać z siebie tak straszliwie dźwięki, to już była agonia. Szanowna pani „doktor” kiedy przyszła też stwierdziła, że może to a może tamto, ona nie wie nic na pewno. Mama w końcu poprosiła ją, żeby uśpiła Kitę, nie sposób było patrzeć na te męczarnie, ale pani „doktor” odmówiła. I Kita umarła nam na rękach… Mam straszne poczucie winy, mieliśmy ją uratować, może gdyby została na ulicy nie umierała by w takim cierpieniu… |
Aśka z Warszawy |