Dostałam ją na miesiąc 2005 rok, wrzesień. Uraczyła mnie nią siostra,
bo dzieci znalazły małego kotka, a oni mieli psa i córka siostry jakoś
zaczęła puchnąć przy kocie… Mieli sprawdzić, czy uczulenie zniknie.
Uczulenie zeszło, a ja usłyszałam, że nie chcą jej, tak więc zostałam
jej nową mamą. Była taka mała, spała mi na szyi, mruczała głośno i
nigdy nie grymasiła przy jedzeniu, czy kiedy musiałam iść do pracy.
Kiedy podrosła zawsze wypatrywała mnie w oknie, a potem biegła powitać
do drzwi. Zadbałam o nią jak potrafiłam. Miała wykonaną sterylizację,
jadła zdrowe specjalne karmy, miała swoje zabawki, swoje przysmaki…
w 2010 roku pojawił się Jacek i od razu został jej narzeczonym,
pozwalała mu niemal na wszystko, nie to co mnie… Nigdy żadnych
problemów ze zdrowiem…
17.12.2012 zaczęła nerwowo biegać do kuwety nie mogła siusiu.
Popuściła w pokoju 3 krople z krwią. Pędem do weta. Niby nerki,
dostała specjalną karmę, ale zauważyłam, że nie może też się
wypróżnić, po karmie siusiu było. Wtedy jeszcze jadła… Po Świętach
zdecydowaliśmy się na innego weta. Zdiagnozował zatkane jelita i kule
kałowe w całym przewodzie – od dwunastnicy w dół. Kicia przestała
jeść, mało piła, dokarmialiśmy ją strzykawką, leki na przeczyszczenie
nie podziałały, ruszyła ją druga lewatywa… Wypróżniła się robakami.
Teraz trzeba było tylko modlić się, by zaczęła jeść, ale ona nie mogła
nic ruszyć, przestała się myć, przestała zakopywać siusiu w kuwecie.
Wysychała… Mordka jej się zapadła, a ona tak błagała oczami by jej
nie karmić. Wet zdecydował, że podamy relanium, które miało pobudzić
apetyt u Kici. Niestety dalej karmienie co 2 h strzykawką, była
osowiała, chowała się w dziwne miejsca. Wczoraj rano mieliśmy
kontrolę, wet wyjął te biedne ciałko z transportera i powiedział, że
nie jest dobrze. Pobrał krew – wyniki w ciągu 4 dni były poza skalą.
We krwi wytrąciła się żółć. Wątroba przestała działać.
Jedyną ludzką decyzją było jej pożegnanie i ulżenie w cierpieniu.
Pocałowałam ją, ukochałam i powiedziałam, że na zawsze będzie moją
dziewczynką kochaną, w moim sercu i tam jej będzie lepiej. Zasnęła i
już nic ją nie boli. Ból pozostał tylko w nas. Cierpię bardzo, w nocy
wydawało mi się, że ona chodzi po mieszkaniu i piję wodę… Obwiniam
się, że może gdybym trafiła do tego weterynarza natychmiast to Kicię
można by było uratować… Płaczę i płaczę i nie jest mi lepiej. Nie
znamy przyczyny jej choroby. To mogło być od toksyn w organizmie, od
robaków… nie wiem…
Boże jest mi tak podle, nie wiem, jak ja bez niej dam radę ;(
|