Pierwszy raz widziałam ją, gdy miałam ok. 3 lat. Tata przynosił wówczas od czasu do czasu do domu małego kotka, co to
bym się z nim chwilę pobawiła, dała się napić mleczka… Dodajmy do tego, że kotek, a raczej kotka była dzika, o ile
dzikością nazwiemy samotny tryb życia w krzakach sąsiada, które zawsze były i wciąż są bujne niczym las. Sąsiad ten na
dodatek ma tam tylko działkę, z czego 1/3 powierzchni zajmują różnorakie drzewka – w jednym końcu owocowe, w drugim
iglaste- oraz roślinki, a on sam przyjeżdżał tam góra 2 razy w roku. Wszystkie okoliczne koty miały tam swój drobny
azyl, ich system funkcjonowania w tym rejonie był naprawdę zadziwiający – zaczęłam bowiem w wieku 9-10 lat obserwować
to wszystko w nocy z tarasu w kuchni. Kicia i jej przyjaciele byli wtedy już dorośli, a ja spędzałam z nimi prawie
każdy wieczór od godz. 20:00 do ok. 23:45. Byli dla mnie wszystkim, zawsze będę się wyrażać o nich jak o przyjaciołach.
Przejdźmy jednak do sedna.
Najczęściej przez moją posesję przechodziła sobie właśnie Kicia. Była kotką nad wyraz mądrą,
zawsze chodziła w sposób godny księżniczki, szkoda mi tylko było, że była po prostu samotniczką. Postanowiłam więc ją
oswoić, jednak nikt kto ją widział nie wróżył mi zbliżenia się do takiego osobnika chociażby na 10 kroków. Zignorowałam
to i pewnego wieczoru postawiłam potajemnie przy płocie sąsiada, w miejscu z którego koty zazwyczaj do mnie
przechodziły, małą miseczkę z mlekiem. Rano nie mogłam uwierzyć swoim oczom znajdując miskę pustą. Przyzwyczajałam ją
więc do siebie, nie powiem, że obyło się bez ran, ale nie rezygnowałam z prób zbliżenia się na zbyt długo. Po 4
miesiącach sama przychodziła do mnie się łasić, więc cała moja rodzina uznała, że dokonałam niemożliwego- oswoiłam
całkowicie dzikiego kota. Niedługo po tym kicia urodziła 5 kociąt. Gdzie? Kiedy? Tego mogę się tylko domyślać. Byłam
jednak wniebowzięta i czułam dumę nie do opisania słowami, gdy ten sam dziki kot, który zaledwie przed 4 miesiącami
prawdopodobnie ukryłby swoje młode w jakichś zaroślach, od razu po tym, jak małe przejrzały na oczka i stanęły na nóżki
przyprowadziła je do mnie, a sama usiadła z boku i obserwowała reakcję z mojej strony. Wyglądała jakby chciała mnie jako
pierwszej pochwalić się swymi pociechami. Małe dorastały, Kicia była cały czas ze mną, było tak przez 3, może 4 lata…
Niestety któregoś roku pojechałam w wakacje na tydzień nad morze. Gdy wróciłam zaskoczyło mnie, że Kicia nie przyszła
mnie przywitać. Minął tydzień, dwa… kotki ciągle nie ma. Zapytałam mamy, co się z nią stało- odparła, że zaledwie
dzień wcześniej widziała ją standardowo przy wspomnianym przeze mnie wcześniej wejściu, ale gdy ją zauważyła,
ta uciekła. Płakałam 2 tygodnie tak głośno jak nigdy wcześniej w swoim życiu. Dopiero potem zrozumiałam, że może
odeszła gdzieś daleko i tam sobie spokojnie umarła (miała w końcu już swoje lata), by mnie tym nie martwić?
Była przecież taka mądra… Dziękuję za przeczytanie historii mojej i Kici, to naprawdę wiele dla mnie znaczy.
|