13.05.1996r. – 30.06.2009r.
Moje szczęście zostało brutalnie sprowadzone na ziemię, w momencie, gdy otrzymałam okrutną informację, że moja
najukochańsza Bazylcia nie żyje… Zginęła potrącona przez samochód. Wciąż to do mnie nie dociera… Nie wyobrażam sobie
życia bez niej. Była dla mnie tak niezwykle ważna… Spędziłyśmy razem cudowne 13 lat… Być może ktoś wyśmieje mnie
teraz, zacznie drwić z tego, że można tak przeżywać śmierć zwierzęcia, ja jednak mam opinie takich bezdusznych osób
całkowicie gdzieś… Bazylica jest/była (!) dla mnie kimś, kto dawał mi radość samym swym istnieniem. Prawdziwie mnie
kochała, a ja kochałam ją…
Przeżyła ze mną całe moje dzieciństwo, szczenięce lata, nastoletnie, wreszcie musiała nauczyć się żyć beze mnie, gdy
wyjechałam z bólem serca na studia. Kiedy wracałam zawsze siedziała w określonym miejscu i czekała na mnie. Natychmiast
na mój widok ożywiała się. Była taka radosna i szczęśliwa… Mam tyle pięknych wspomnień… Usilnie staram się, by żadne
nie zniknęły z mojej pamięci… Jeszcze jakiś czas temu siedziała na moim biurku, zasłaniając mi monitor z komputera.
Lubiła czuć się dla mnie najważniejsza!^^
Równo 5 lat temu o mały włos ją straciłam. Skończyło się tylko na utracie ogona… Nie wiem, może wtedy ktoś mi podarował
te dodatkowe 5 lat z Nią? Może limit cudów się wyczerpał…? Ciężko mi bez niej… Dom jest taki pusty. Otwieram drzwi,
a ona już tam nie czeka jak zawsze… Myślałam, że nie potrafię płakać, tym czasem płaczę jak bóbr i nie umiem się
powstrzymać…
Nie było mnie przy niej gdy odchodziła, nie było mnie przy niej, gdy została pochowana. Nie byłabym w stanie tego
przeżyć… Natomiast podjęłam ostateczne decyzje, które spełnili moi bliscy. Bazylcia spoczęła w drewnianej skrzynce, w
miejscu, które jej wybrałam. Z tyłu naszego domu, gdzie rosną piękne i dostojne brzozy. Poprosiłam także, by powiedzieli
w moim imieniu jej to, co powtarzałam jej każdego dnia jak mantrę: „Bazylciu, jesteś kochana, piękna, mądra i dobra.
Kocham Cię.” Już nigdy tego ode mnie nie usłyszy… Już nigdy nie wypowiem tych słów… Nie wiem, jak mam sobie ułożyć
życie bez Niej, kiedy każdy kąt mi ją przypomina… Była mi tak bardzo bliska, wierna, wspaniała… Nie wiem, czy
kiedykolwiek jeszcze będzie tak, jak kiedyś…
Z dnia na dzień okrutna prawda dociera do mnie coraz intensywniej… Powoli przestaję się łudzić, że Ona wróci… Tak
jak pięć lat temu… Tęsknie niewyobrażalnie… Życie straciło dla mnie sens i boję się, że już nigdy go nie będzie
miało. Bazylcia była dla mnie wszystkim… To jest niesamowita więź, którą pielęgnowałyśmy przez lata… Nie potrafię
bez niej żyć. Najgorsze są wieczory… Czekam na nią… Ciągle mi się wydaje, że gdzieś ją widzę… Brakuje mi jej dotyku,
tego jak rozkosznie wbijała mi pazurki w uda, siedząc na moich kolanach…, jak wskakiwała mi na nie, gdy tylko
uderzyłam o nie lekko ręką… Tęsknie za jej mruczeniem, które rozpoczynało się już w momencie, kiedy się do niej
zbliżałam… W nocy, gdy spała ze mną, uwielbiała po mnie chodzić, co często mnie denerwowało, bo się często budziłam…
A teraz ? Boję się sama spać bez niej i już jest niemal pewne, że znów czekają mnie miesiące bezsenności… Ciągle
oglądam jej zdjęcia. Patrzę na nią i nie umiem się pogodzić z myślą, że już nigdy nie zobaczę jej w rzeczywistości…
Czuję się niesamowicie samotna… Smutna prawda jest taka, że to Bazylcia dawała mi szczęście w moim domu… To na jej
futrze wypłakiwałam się, mówiłam jej o swoich problemach. Nie wiem. Może ktoś czytając to wszystko mnie wyśmieje. Mam to
gdzieś. Póki co jest to jedyne miejsce, w którym mogę się wyżalić, wyrazić to, co czuję… Choć ciężko jest oddawać w
kilku słowach, to, co tak bardzo rani serce… W domu mają już dość moich łez… Wśród znajomych staram się jakoś
trzymać… Jest mi niesamowicie smutno… Tak bardzo brakuje mi Bazylci… Bo przyjaciele tak naprawdę odchodzili,
zmieniali się, a Ona zawsze była obok mnie… Nie potrafię się pogodzić z jej odejściem, szczególnie gdy wyobrażam
sobie, jak bardzo musiała cierpieć… Ciągle sobie wyrzucam, że nie zatrzymałam jej wtedy w domu na noc… Nie wiem,
naprawdę nie wiem, jak ja mam teraz żyć… Prawda jest taka, że od najmłodszych lat personifikowałam Bazylcię…
Traktowałam ją jak pełnoprawnego, najbliższego członka rodziny. Jej strata boli tym bardziej…
Dziś minął miesiąc od nia, który mi Cię zabrał bezpowrotnie. Wcale nie jest mi lżej na sercu, tak jakby czas nie goił
ran… Ciągle Cię szukam w codziennych sytuacjach, w których zawsze mi towarzyszyłaś. Gdy wracam skądś do domu,
odruchowo wypatruję Ciebie przed bramą. Nie czekasz już tam na mnie jak zwykle… Brakuje mi Twojej mięciutkiej sierści,
mądrych oczek wpatrzonych we mnie, Twojego mruczenia, „pazurkowania” mnie i Twojej energii… Pusto się zrobiło w moim
życiu bez Ciebie… Ciągle nie umiem się pogodzić z tym, że już Cię nie ma… Staram się funkcjonować normalnie, ale są
chwile, gdy nie potrafię trzymać się dzielnie i wybucham niepohamowanym płaczem, a serce ściska mi tak ogromny żal, że
aż mnie dławi od bólu… Bo ja Cię prawdziwie kochałam i będę Cię kochać. Bo towarzyszyłaś mi przez większość mojego
życia, bo czuję się do Ciebie niesamowicie przywiązana, bo jesteś mi niezwykle bliska i nie ma w tym krzty przesady.
Byłaś całym moim światem. Wiedziałaś o tym, musiałaś to wiedzieć. Codziennie Ci to powtarzałam, wierząc, że rozumiesz…
Kocham Cię mój najwspanialszy kiciuniu na świecie. Dziękuję Ci za te 13 lat Twojego życia… Dziękuję Ci za wszystko!
Nigdy mnie nie oceniałaś, nie powiedziałaś mi żadnego przykrego słowa, tolerowałaś i akceptowałaś mnie taką jaką
byłam… Bazylciu, kiedyś się spotkamy! Na pewno!
Gdzieś w internecie znalazłam wiersz, trochę go zmodyfikowałam:
„To tylko kot, tak mówisz, tylko kot…
A ja ci powiem
Że kot to czasem więcej jest niż człowiek
On nie ma duszy, mówisz…
Popatrz jeszcze raz
Kocia dusza większa jest od kota
My mamy dusze kieszonkowe
Maleńka dusza, wielki człowiek
Kocia dusza się nie mieści w kocie
I kiedy się uśmiechasz do niej
Ona się huśta na ogonie
A kiedy się pożegnać trzeba
I kotu czas iść do kociego nieba
To niedaleko kot wyrusza
Przecież przy tobie jest kocie niebo
Z tobą zostaje jego dusza… „
|