Kos |
Mimo ptasiej nazwy nie miał z ptakami nic wspólnego. Był pięknym, wielkim koniem o kasztanowej maści, która w słońcu lśniła jak miedź. Nie był moją własnością, ale los splótł nasze drogi na wystarczająco długo, abym go pokochała całym sercem. Kiedy zjawił się w stajni, w której jeździłam nawet nie marzyłam, że kiedyś go dosiądę. Kos był ogierem, a niektórzy uważają, że to grożne, złośliwe bestie, które kopią, gryzą i pożerają żywcem, więc trzeba je omijać szerokim łukiem. Prawda była oczywiście zupełnie inna. Kos był mądry, kochany i łagodny, choć trzeba było przestrzegać pewnych zasad i bardziej uważać niż w kontaktach z innymi końmi.
Miał też swoje humory i potrafił być uparty- nie raz wyjeżdżałam z ośrodka do lasu cofając go do tyłu, bo do przodu nie chciał iść. Tak robił też mojej koleżance, z którą go dzierżawiłam. Sprawdzał kto ma więcej zaparcia: on czy my. Był też bardzo odważny i nie bał się niczego w lesie, więc można było jeżdzić na nim w pojedynkę, co nie jest zalecane. Nie był też złośliwy. Kiedy miał operowaną nogę cierpliwie znosił zmiany opatrunków i nie trzeba było go wiązać, stał grzecznie. Odszedł na wiecznie zielone łąki nagle w 2001 r. Miał ok. 16 lat więc nie był stary. Zabiła go nie doleczona choroba, ale ja myślę, że szybciej głupota ludzi którzy się nim wtedy zajmowali. Stał 150 km od naszej stajni i nawet właściciel dowiedział się o jego śmierci po dłuższym czasie. Czy więc tamci ludzie mieli coś do ukrycia, że nikogo nie powiadomili? Kosiu zostawiłeś w naszych sercach niezatarty ślad, nigdy cię nie zapomnimy. Zawsze bedziemy cię wspominać ciepło i miło. Byłeś wielkim, kochanym rudzielcem, który wniósł tak wiele szczęścia w życie paru osób. Z twojego grzbietu świat wydawał się lepszy i weselszy, bo największa radość na świecie na końskim leży grzbiecie. Bardzo za tobą tęsknimy i czekamy na spotkanie na Tęczowym Moście. Dziękujemy ci że byłeś z nami i do zobaczenia. |
Aneta ( bio04@interia.pl ) |