Silver
Mój Silver umarł prawie miesiąc temu, 30 marca 2009 r. Od tego czasu nieustannie zaprząta moje myśli i pomyślałam, że
może napisanie o nim pomoże ugasić ból, który ciągle tli się w moim sercu.
Silly był cudownym, srebrnym szczurkiem. Miał wielkie, bystre oczka, najpiękniejsze z możliwych. Nie mam nawet jego
zdjęcia…
Przybył do mojego domu około 20 stycznia 2007 r. Mama zauważyła go na jednym ze stoisk jakiejś kobiety, która
sprzedawała artykuły dla zwierząt w centrum handlowym. Był jeden jedyny i mama od razu wiedziała, że to będzie nasz
szczur. Jego właścicielka powiedziała jej, że interesuje się nim jakiś mężczyzna, chcący kupić go prawdopodobnie na
karmę dla węża. Parę dni później pojechałam do tego centrum z mamą i… zakochałam się. Był taki milutki, lgnął do
wszystkich, wchodził na ręce… Ale nie był typowym szczurkiem w jego wieku (miał nie więcej niż 4 tygodnie). Może
dlatego, że żył bez towarzystwa. Wyczuwało się w nim bowiem pewną melancholię, spokój, nie było do końca tego
młodzieńczego, gorącego temperamentu.
Kiedy go wzięłyśmy, był już w zasadzie pierwszego dnia oswojony. Szybko zaprzyjaźnił się z Gomezem i Miquelem – moimi
dwoma sędziwymi już szczurami. Życie toczyło się dalej, a Silverek rósł i rósł. Pamiętam jak uwielbiał wchodzić pod
kołdrę i zaczepiać moją rękę, żebym się z nim „siłowała”. Co dziwne, mało jednak pamiętam z okresu jego młodości.
Bardziej wrył mi się w pamięć jego wiek średni i starość. Może dlatego, że wtedy właśnie zdarzyły się rzeczy, które
niejednokrotnie uświadamiały mi, jak bardzo go kocham.
To było już po śmierci Gomeza i Miquela. Gomez umarł przez nowotwór, Miquel tydzień później. Nie wiem dlaczego, bo
wszystko z nim było OK. Może po prostu ze starości. W międzyczasie trafiła do nas dzika szczurka, która przybłąkała się
z dworu do naszego domu. Była trzymana w oddzielnej klatce, ale często puszczałam ją po pokoju z Silverem. Mały nigdy
nie był nachalny i można powiedzieć, że pod względem „popędu” raczej trzymał się od niej z daleka. Traktował ją
bardziej jak siostrę. Michelle nie mogła mieć więcej niż 2 miesiące, kiedy do nas trafiła. Silver sięgał już wtedy
wieku 1 rok 8 miesięcy, co było wiekiem poważnym, biorąc pod uwagę, że szczury żyją przeciętnie 2,5 roku, często mniej.
Zauważyłam u niego pod łapką miękki, ledwo wyczuwalny guzek. Zaczął on stopniowo rosnąć, ale bardzo powoli. Cieszę się,
że nie zdecydowałam się od razu na operację, a poczekałam, aż guz trochę podrośnie, bowiem parę dni przed terminem
operacji pojawił się drugi guz – na powiece. Ten za to rósł w zastraszającym tempie, a do tego Silver go sobie
rozdrapywał i miał cały pyszczek we krwi.
Operacja była przeprowadzana przez specjalistę od małych zwierząt, dr Piaseckiego. Kiedy wysiadałam z samochodu
z Silverem w transporterku, by zanieść go do kliniki, można było usłyszeć, jak szczękam ze strachu zębami. Nigdy się
tak nie bałam. Operacja się jednak udała, dr Piasecki zrobił wszystko bardzo dobrze. Po guzie na powiece, oprócz szwu,
nie było śladu. Oba guzy okazały się gruczolakami. Po powrocie do domu Silly zaczął się wybudzać, chodzić jak pijany.
A ja byłam cała szczęśliwa, bo wiedziałam, że to dobry i normalny objaw.
Druga operacja nastąpiła miesiąc później. Guz na oku odnowił się. To był początek zimy. Coś mnie podkusiło, żeby mama
wzięła go do pracy i zawiozła później stamtąd do weterynarza, a ja dojadę do niej z domu. Nie wiem czemu tak zrobiłam,
może dlatego, że nie chciałam, żeby Silver się wyziębiał i jechał ze mną tramwajem. W każdym razie, mój tramwaj nie
przyjechał a na dworze rozpętała się straszna zamieć śnieżna. Całe miasto stanęło, mama z Silverem w drodze też. Nie
miałam jak do nich dojechać, dlatego pozostawała mi tylko łączność z mamą przez telefon. Ponoć doktor nie był tak
zadowolony jak za pierwszym razem i powiedział, żeby nie męczyć go już trzecią operacją. Guz nie zagraża
życiu, tylko je utrudnia. Utrudnia!? Mały chodził z zakrwawionym pyszczkiem, a do tego jego oko było wielkie, czerwone
i wysuszone, wyglądało jak rodzynka. Z tej drugiej operacji ledwo nam się wybudził… Weterynarz się śpieszył, bo
ściągnęło do niego bardzo wielu ludzi ze zwierzakami, opóźnieni z powodu tej zamieci. Musiał wbić się za głęboko,
bo krwotok z oka trwał i trwał. Tamowaliśmy go w domu jak mogliśmy, ale kiepsko nam się to udawało. W końcu sam Silver,
„naćpany” i w zasadzie nieprzytomny, przycisnął to oko do ścianki klatki, jakby wiedział, że to po jakimś czasie
zatrzyma krwawienie. Nie było już chodzenia „po pijaku”, kręcenia się i powolnego wybudzania. Silver stracił wiele krwi
i myśleliśmy już, że nie przeżyje nocy. Jednak przeżył, a powrót do sił zajął mu trzy dni.
Trzecia operacja była najbardziej desperackim krokiem w moim życiu. I nie żałuję go. Guz na powiece tym razem odnowił
się po tygodniu. Podjęliśmy decyzję o usunięciu oka łącznie z powieką. Weterynarz nigdy tego nie robił u szczura i miał
ogromne wątpliwości, które jednak rozwiąły się, gdy dostał od nas 200 zł (tyle policzył sobie za ten zabieg, kupa forsy;
musiałam pożyczyć te pieniądze od pani z forum o szczurach.) Mimo wszystko poradził sobie wyśmienicie. Widać było, że
włożył w tę operację serce. Chyba zobaczył, że jesteśmy z mamą strasznie zdesperowane i nie odpuścimy. Silver dość długo
się nie wybudzał. Postawiłam klatkę, w której leżał, na biurku. Nie zasłoniłam jej jednak górą z pięterkiem, żeby był
do niego łatwy dostęp. Długi czas nie mogłam usnąć, co chwila zaglądałam do pokoju sprawdzając, czy przypadkiem nie
zaczął się wybudzać. Koło 3 w nocy, kiedy w końcu udało nam się z mamą usnąć, brat nas budzi i mówi… że Silvera nie ma
w klatce. Przeszukaliśmy cały pokój, lecz nigdzie go nie było. Gdzie mógł pójść „naćpany” szczur ze świeżą blizną po oku,
która do tego musiała strasznie boleć? W końcu zobaczyliśmy, że wcisnął się między dwie duże szafy. Było tam strasznie
wąsko. Byliśmy niemal pewni, że się udusił. Mama z bratem odsunęli szafy, a ja go wyjęłam. Na szczęście nic mu nie było.
Zadziwiające jak podziałała na niego ta narkoza. Wybudził się po 5 godzinach, ale na tyle, że sam zszedł z biurka i
wcisnął się między szafy. A przecież ledwo chodził. To było niesamowite, do teraz nie mogę pojąć jak sobie z tym poradził…
Po tej operacji wszystko było OK. Nic się nie odnawiało, a Silver, mimo iż widziałam, że już się na poważnie zaczyna
starzeć, czuł się świetnie. W międzyczasie, jakoś po pierwszej operacji, kupiliśmy mu do towarzystwa malutkiego
4-tygodniowego szczurzego towarzysza. Mały umarł jednak szybko na zapalenie płuc, które rozwinęło się w weekend…
Zabiło go w dobę, nie mieliśmy nawet czasu na zrobienie czegokolwiek. Po trzeciej operacji Silvera odeszła Michelle.
Nie wybudziła się z operacji. Myśleliśmy, że jest w ciąży, że Silver coś tam przy niej zmajstrował, jednak okazało się,
że to był złośliwy guz macicy… Tak więc Silver został sam. Przeżył dwa szczury młodsze od siebie o ponad rok, mając
za sobą do tego 3 poważne operacje. Powoli dostrzegałam, jak robi się z niego staruszek. Jego ulubionym zajęciem stało
się kładzenie się u mnie na kolanach i czekanie na głaskanie. Jednak nadal był strasznie ciekawski i wesoły duchem,
jakby zawsze był dzieciakiem. Znakomicie radził sobie bez tego oka, jakby w ogóle nie odczuwał jego braku. Blizna szybko
się zagoiła i śmiałysmy się z mamą, że mały wygląda bardzo szarmancko z jednym okiem otwartym, a drugim jakby
przymkniętym, jakby puszczał oczko.
Wszystko stało się tak szybko… W czwartek 26.03.09r. zauważyłam u niego guzek na żuchwie. Poszłam z nim do Piaseckiego
w piątek, powiedział, że to pewnie niewydolność ślinianek i nic poważnego. Uwierzyłam mu, bo widziałam, że Silver
zachowuje się normalnie. No może oprócz tego, że był smutny. Masowałam mu to, jednak niewiele dawało. W weekend
pojawiła się polfiryna z nosa, będąca objawem osłabienia organizmu. W niedzielę zaczął bardzo ciężko oddychać. Mało
jadł, mało pił. Zwisał ze swojego hamaczka głową w dół. Poleciałam z nim do weterynarza w poniedziałek. Dr Piasecki
powiedział, że to zapalenie płuc, dał mu zastrzyki i uspokoił, że na tym etapie da się go jeszcze prawdopodobnie
wyleczyć. Silver umarł parę godzin później, przed 21.30. Rozmawiałam wtedy przez telefon z weterynarzem, uproszona przez
mamę, bo Silver leżący dotychczas spokojnie, zaczął się rzucać i zataczać po klatce jak w narkozie. To było straszne…
W czasie rozmowy wyszłam do kuchni, bo wiedziałam, że jak dłużej będe na niego patrzeć, nie powstrzymam łez i nie
wytłumaczę lekarzowi co się dzieje. Za chwilę przyszła do mnie mama, oznajmiając, że Silver nie żyje. Zakończyłam
rozmowę i przez parę minut bałam się wchodzić do pokoju. To było naprawdę koszmarne przeżycie. Kiedy w końcu weszłam,
zobaczyłam, jak leży na biurku, z okiem szeroko otwartym. Ostatkiem sił wyczołgał się z klatki…
Nie mogę sobie darować, że mnie przy nim nie było. Nie mogę sobie darować, że nie było mnie w chwili, w której pewnie
strasznie się bał. Mimo tego, że nie kontaktował, wyczułam, że wyszedł z tej klatki, żeby podczołgać się do mnie.
A ja rozmawiałam z tym cholernym weterynarzem. Nie potrafię opisać co czułam, co czuje do dzisiaj… To zbyt
skomplikowane.
Silver nauczył mnie, żeby nigdy się nie poddawać. Nawet jeśli większość uważa, że coś się nie uda, trzeba mieć nadzieję
do samego końca i trwać przy niej. Wiedziałam, że jak nie usunę mu tego oczka, jego życie stanie się strasznie uciążliwe.
Będzie się ciągle drapał, rozkrwawiał je sobie i czuł paskudnie, mimo, że zdrowotnie wszystko z nim będzie ok.
Powiedziałam więc sobie, że jeżeli ma cierpieć, wolę już, żeby odszedł po lub w czasie operacji, przez sen. A jednocześnie wiedziałam, że jak
zabieg się powiedzie, mały będzie mógł spokojnie dożyć późnego wieku, bez żadego przeklętego guza.
Myśleliśmy, że Silver będzie żyć wiecznie. Tyle razy ocierał się o śmierć, że kiedy wkładałam go do „trumienki”,
nie mogłam uwierzyć. Wyglądał jak w narkozie, jakby zwyczajnie spał…Tylko boczki się nie ruszały.
Pochowałyśmy go z mamą pod sosną w parku. Codziennie patrzę na nią z okna i bardzo często odwiedzam jego grób. Wyrosła
na nim piękna trawa…
|