Liliana


Liliana (Liluś)

Wrzesień 2007 – 22 marca 2010

Przeżyłam z nią wiele cudownych chwil. Była częścią mojego życia, moim wsparciem. Taka mała, a taka wielka… Bardzo
trudno mówić mi o jej odejściu, bo teraz kiedy piszę te słowa (23 marca 2010) mija zaledwie jeden dzień od jej śmierci.

Dzień przez śmiercią zauważyłam, że ma problemy z brzuszkiem i że jej oczko wciąż łzawi. Planowałam wizytę u weterynarza,
więc zajmowałam się nią troskliwie. Wyjęłam ją z klatki, bawiłam się z nią… straciła przytomność. Myślałam, że umarła,
bo przestała oddychać. To było straszne, lecz kiedy zobaczyłam ruchy noska, odetchnęłam. Wróciła do klatki, a ja bardzo
się o nią bałam, bo chyba przeczuwałam najgorsze. Było dobrze, lecz po jakimś czasie opadła z sił. Nie chodziła, nie piła,
nie jadła. Rozebrałam klatkę, pozostawiając tylko domek i poidełko. Wzięłam chusteczkę, położyłam na nią Lily, zabrałam
ją na ręce i przez wiele godzin się nią zajmowałam. Kropiłam wodę do pyszczka, głaskałam. Kiedy chciała się poruszyć,
jakby podrygiwała, była taka wiotka i bezwładna, mimo że miała czucie w łapkach. Po jakimś czasie załatwiła się na
czerwono, krwią. Byłam załamana, ale mimo to przy niej byłam. Cały czas płakałam, bo byłam taka bezradna. Tak minęła noc.
Następnego dnia szłam do szkoły, przed tym znowu starałam się ją napoić i dodać sił. Kiedy wróciłam, leżała w domku. Tak
jak zwykle, lecz bez ruchu. Przez chwilę zamarłam, a potem wyciągnęłam do niej rękę. Była cała sztywna. Nie wiedziałam co
robić. Kiedy mój tata wszedł do pokoju, zamoczyłam mu całą koszulkę łzami, wciąż trzymając Myszę (na to imię reagowała
najlepiej). Nie mogłam pojąć co się dzieje, co się stało. Włożyłam ją z powrotem do domku, wyciągnęłam zakrwawione
chusteczki, otarłam ją. Przypomniałam sobie ostatni wspólny wieczór – tak cierpiała, ale nie chciała spać, jeśli nie
leżała przy mojej szyi, trącając mnie noskiem, lgnąc do mnie… Pamiętam, że kiedy tata wyszedł ucałowałam ją ostatni raz.
Kiedy wróciła mama, wyłożyłam małe, zielone pudełko trocinami. Otarłam oczy chusteczką, która również tam powędrowała i
włożyłam tam Lily. Po zamknięciu go nie widziałam jej więcej. Jechałam do babci z pudełkiem na kolanach, gładząc wieczko.
Dziadzio wykopał grób w rogu ogrodu, a ja włożyłam tam „trumienkę”, główką na północ. Nikomu nie pokazałam, jak płaczę…

Jeszcze chyba to do mnie nie dotarło, nawet patrząc na puste biurko, gdzie jeszcze dwa dni temu stała klatka z radosnym
chomikiem. Nie wiem, czy kiedykolwiek zapomnę. Przeżywam to jak śmierć bliskiej mi osoby. Bardzo brakuje mi szumu w
trocinach i dotyku jej miękkiego futerka, po prostu jej obecności. Czuję się ogromną pustkę po tej malutkiej istotce.
Bardzo Cię kocham, Myszo moja ;( [*]

Edyta

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.