Majka |
1983 – 19 sierpnia 1996
W maju 1983 roku ktoś u taty w pracy podrzucił szczeniaczka. To było w piątek, więc maleństwo nie mogło zostać samo na cały weekend, a ponieważ tata i ja od dawna chcieliśmy mieć psa (mama się nie zgadzała) tata przyniósł ją do domu. Pierwsze co zrobiła to przyssała się do maminego ucha. No i została jej ukochanym pieskiem. Na imię dostała Kazan, bo tata orzekł, że to pies. Dopiero po jakimś czasie dzieci na podwórku spytały dlaczego ta sunia ma tak dziwnie na imie… Jak byliśmy u weterynarza to postanowiliśmy wyjaśnić sprawę. Popatrzył na nas jak na wariatów, ale powiedział, że sunia oczywiście. A ona już reagowała na imię, więc trzeba było zmieniać szybko. Skoro przyszła do nas w maju niech będzie Majka- zdecydowaliśmy. A potem nazywaliśmy Niuni, Myszka, Pynio – zawsze wiedziała o kogo chodzi. Niestety nie miała dobrego zdrowia. Najpierw nękały ją anginy. Zanim skończyła rok znali nas już wszyscy lekarze w przychodni. Jak miała półtora roku miała pierwszy atak. Nie wiedzieliśmy co się dzieje. Panika w domu. Potrwało to kilka minut, potem pies zdrów jak rydz. Zaczęły się wędrówki po lekarzach. Wkrótce była najsterylniejszym psem na świecie, bo wszyscy ją namiętnie odrobaczali, a ataki się powtarzały… Wreszcie Teraz, kiedy o niej myślę to pamiętam najwyraźniej te wstrząsające chwile… sterylizację przy ropomaciczu, operację oczu, guza i ten najgorszy moment, kiedy zrozumiałam, że nic już nie możemy zrobić, żeby ją uratować. Ale równocześnie czasem czuję jej zapach, ciepło zaspanego psa, dotyk jej futra. I jestem jej niezmiernie wdzięczna. To ona nauczyła mnie odpowiedzialności za kogoś innego, kto jest ode mnie zależny, to ona nauczyła mnie miłości do zwierząt, ona mi dała miłość, która była czystym spełnieniem idei miłości: bezgraniczną, ufną i nie żądającą nic w zamian. Wiem, że cokolwiek bym o niej nie napisała nie jestem w stanie oddać tego kim dla mnie była i jak cudowna była. Kiedy wyprowadzałam się z domu moja mama akurat poszła na emeryturę i powiedziała, że nie ma mowy- sunia zostaje w domu. Zgodziłam się. Ona miała 12 lat i niedowidziała po ciemku (z powodu jaskry), nie znosiła zmian miejsca, chciała mieć swój fotel i swoje podwórko. Co było robić. Zresztą dzięki temu miała całodobową opiekę. No i nie wiem jak zniosłaby rozstanie z ukochaną panią. Zasnęła na moich rękach, na tym trawniku. Nasz wet też miał łzy w oczach. Spoczęła na działce rodziców, na jej grobie rosną niezapominajki, bo nigdy o niej nie zapomnimy. Nigdy nie wierzyłam w to, że zwierzęta nie mają duszy, więc wierzę święcie, że kiedy przyjdzie mój czas- spotkamy się po tamtej stronie, gdzie nie ma bólu, chorób i jest pięknie. Mam tylko nadzieję, że jakoś dogada się z moją kotą, chociaż za życia bała się kotów panicznie. Ale kocham je obie tak mocno, że myślę, iż ta miłość pozwoli się im zaprzyjaźnić. |
Iza Żukowska (iziak.zuza@gmail.com) |